Sukcesy Szczęściarzy

325 19 7
                                    


Krótszy rozdział, ale już w ten piątek powinien być kolejny, dłuższy :)). Miłej lektury!

Janka

Kendra nie spodziewała się, że ma w sobie tyle siły. Wiele razy pokonywała swoje słabości, no pewnie. Ale podciąganie się i wspinanie po w miarę gładkim, metalowym pasie? Na placu zabaw pod blokiem mieli podobne urządzenie, ale zawsze była we wspinaczkach tego typu najgorsza i po jakichś dwóch próbach w wieku czterech lat zrezygnowała z nauki tej umiejętności, pozwalając, aby to jej brat wzbudzał podziw „wspinając się jak małpka".

A jednak teraz, mając za motywacje jedynie chęć zobaczenia się z Paprotem (ooch, wystarczy że o nim pomyślała, a czuła siłę w rękach!) posuwała się na przód, coraz wyżej, plamka światła robiła się coraz większa – i bliższa. Szyja Kendry zdrętwiała od trzymania twarzy skierowanej do góry, ale nie zamierzała spojrzeć w dół.

Jeszcze chwila, tylko kilka... metrów? Centymetrów? Zrobiło się chłodniej, Kendra czuła już wiatr na policzkach. Jeszcze odrobina wysiłku. Jeszcze trochę do góry...

...i już. Wyszła. Podciągnęła się po raz ostatni i siedziała teraz na szczycie dziwnej budowli – czymś w rodzaju kopuły o kształcie gruszki, której połowa była pod wodą. Na szczycie była niemal zupełnie płaska, ale oczywisty brak barierek czy jakiegokolwiek innego zabezpieczenia sprawiał, że dziewczynka nie czuła się najpewniej.

Problem w tym, że była teraz w rejonie jeziora, którego nie znała – w końcu nigdy go całego nie otoczyła. Baśniobór był ogromny, a ona wcale nie znała go tak dobrze, jak jej się wydawało.

Była tu uwięziona.

Will czuł się tak, jakby zanurzył się w czymś, co można nazwać czystą rozkoszą. Ogarnęło go wspaniałe uczucie błogości i spokoju. Wszystko co złe, minęło. Przyszłość, Przeszłość – to wszystko przestało być ważne. Tony kamieni spadły z jego pleców. A teraźniejszość? Chyba... nie istnieje.

Chłopiec jednak usłyszał nagle czyjś głos:

Wstań i idź.

Ale jak? Nie czuł swojego ciała, nie czuł swoich nóg! Tu było mu dobrze.

Wstań i chodź za mną.

Głos był piękny. I mimo iż był tylko głosem, spokój miejsca, w którym się znalazł Will zblakł przy jego spokoju.

Ale jak? - zapytał niepewnie. Jego głos zabrzmiał słabo i bojaźliwie.

Weź swój krzyż.

Will przypomniał sobie o kamieniach, których nie czuł na swoich plecach. Musiał je porzucić gdzieś między tym miejscem a Baśnioborem. Baśniobór... Anglia... tam był ból, płacz. Tam były problemy i niespełnione nadzieje.

Nie chciał tam wracać. Tutaj nic złego nie mogło go spotkać, wiedział o tym.

Wstań. Ja cię poprowadzę.

Ale Will nie potrafił dostrzec właściciela głosu. Jak miał więc za nim podążać?

Wiedział jednak, że jest to jego zadanie. Musi wstać i wrócić.

Chłopiec poczuł, że spada – i ciężar jego ciała wydał mu się jednocześnie kochany, znajomy i obrzydliwy – i po chwili leżał przed posągiem Królowej Wróżek, a jasne słońce wciskało mu się po powieki.

Powstał szybko, nie chcąc obrazić władczyni. Leniwa pustka zniknęła, jego myśli były jasne i klarowne, a Głos zamilkł, co wzbudziło w nim tęsknotę za czymś nieokreślonym. Chwilę zajęło mu otrząśnięcie się z tego, co się wydarzyło, ale kiedy wreszcie przypomniał sobie wszystko, sprzed letargu (co to właściwie było? Jakaś forma powitania? Tak wygląda duchowe wejście do kapliczki), spojrzał na Królową.

Nie wiedział, czy ma coś zrobić. Nie słyszał żadnego głosu, figurka nie emanowała magnetyzmem ani jakąś potężną magią. Stał, z nieco drżącymi nogami przed posążkiem i nie miał pojęcia, jak się zachować.

„Jeśli nic się nie wydarzy za dziesięć sekund, po prostu stąd odpłynę" - postanowił Will, martwiąc się o łódkę, którą w każdej chwili mogły zabrać Najady.

- Królowo? - zapytał gdzieś przy piątej odliczanej sekundzie.

Nie odezwała się, nawet po tym jak skończył liczyć i postał jeszcze chwilę, na wszelki wypadek. Potem, nieco zawiedziony, wsiadł do łódki i dopiero wtedy zauważył, jak bardzo trzęsły mu się kolana.

W głębi duszy miał nadzieję na jakąś głęboką, podnoszącą na duchu rozmowę, po której może nieco lepiej zrozumie historię swoich rodziców. Albo dowie się, kim właściwie jest, do jakiej rasy należy.

Dziwnie to zabrzmiało.

A czym właściwie był ten stan przyjemnego niebytu, którego przez chwilę doświadczył? Czyżby wiadomość od królowej? Jeśli tak, to kompletnie nieczytelna. A może to jakaś magiczna przestrzeń między kapliczką a stawem najad? A jeśli... wyobraził to sobie?

Nie, był pewien, że nie potrafiłby wyobrazić sobie Głosu.

W końcu jednak przestało to zaprzątać jego myśli. Skupił się na miarowym wiosłowaniu i zbliżającej się linii lądu. Zaraz wszystko ustali z przyjaciółmi dziadków Sorensonów.

Żeby tylko Najady się nim nie zainteresowały...!

Kendro, Masz Gościa! [Fableheaven FanFiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz