- Tak właśnie... myślałem? - wyjąkał Seth, odsuwając się trochę niedyskretnie od Kendry. Uśmiech fachowca zniknął z jego twarzy.
- Ale ja nie...! - zaczęła dziewczyna, z przerażeniem patrząc na swoje dłonie.
- Oczywiście, że nie nakarmiłaś Ollocha - uspokoił ją Tanu, kładąc jej rękę na ramieniu w uspokajającym geście - Ktoś nas musiał wrobić. Ciebie wrobić - poprawił się.
Kendra nie chciała patrzeć na ich twarze. Seth kiepsko ukrywał podejrzliwość i niedowierzanie, a Tanu - chociaż tego nie okazywał - na pewno też sądził, że to ona głupio nakarmiła Ollocha, żeby... no właśnie, po co? Może po to, aby cień niebezpieczeństwa padł na wszystkich?
Ale jak ona sądziła? Przecież nie nakarmiła Ollocha, to było niemożliwe, niewykonalne, nieracjonalne! Może ktoś zaaranżował to nakarmienie, na przykład podsunął jej figurkę żaby kiedy spała i wcisnął do ręki psie ciasteczko lub inne pożywienie dla żarłoka, aby wszyscy zajęli się tą sprawą i zapomnieli o czymś ważniejszym? Wtedy to nie byłaby jej wina. Chociaż, w pewnym stopniu... Dziewczynka nie mogła znieść myśli, że przez nią mogłoby się coś nie udać.
Odwróciła się szybko pod pretekstem wyjrzenia przez wizjer. Nie, potwora tam nie było. Czemu nie czekał na nią, zajadając się wycieraczką? A może przyczaił się gdzieś w cieniu korytarza i tylko czeka, aż otworzy drzwi? Wzdrygnęła się na samą myśl. Jeżeli jednak odszedł, wiedząc, że jego ofiara dzisiaj raczej nie wyjdzie z domu, to bardzo dobrze - nie chciałaby aby coś stało się wracającej mamie.
- Kendra, chodź! - zawołał do niej Seth - Musimy zabezpieczyć dom.
- Przed Ollochem? - domyśliła się Kendra.
- Nie tylko... - zaprotestował brat - Jeżeli ten dzwon rzeczywiście kogoś wzywa, to dobrze jest być przygotowanym na niespodziewanych gości. Tak powiedział Tanu - dodał.
- Właśnie, gdzie on jest? - zapytała dziewczyna, podchodząc do Setha. Ktoś zaciągnął wszystkie zasłony w salonie i obsypał parapet solą.
- Odsuń się - poprosił, a raczej zażądał chłopak biorąc solniczkę do ręki. Kendra posłuszenie pozwoliła bratu obsypać dywanik przed drzwiami białym, słonym proszkiem.
- Gdzie jest Tanu? - powtórzyła pytanie dziewczyna.
- Poszedł na góre, też ochrania dom. Zdaje się, że leje jakimiś eliksirami po podłodze.
Pierwsze słowa Setha brzmiały trochę oschle, później obojętnie. Dosypywał ostatnie szczypty białych kryształków nie patrząc na siostrę, mówiąc do niej jak do nieznajomej osoby.
Czemu? Przecież on też to przeżywał. Jak jedno jeden dziwny incydent może sprawić, że tak się zachowuje? Chciała przeprosić, nie wiedziała jednak za co. Chciała ostro powiedzieć do brata, żeby nie zachowywał się jak jakiś wyprany z emocji dywan i odwrócił się do niej twarzą, jednak nie wiedziała czemu. Emocje kłębiły się w niej, niczym języki Ollocha.
W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Seth, który był najbliżej spojrzał przez wizjer, jednak nic nie mógł zobaczyć.
- Zachuchałaś wizjer! - zwrócił się ze złością do Kendry.
- Wcale nie - obruszyła się dziewczyna.
Chłopiec rąbkiem koszulki wytarł okienko i jeszcze raz spojrzał, co się dzieje na korytarzu.
- Mama... - westchnął z ulgą i otworzył drzwi.
Niska, ubrana w adidasy, sportową koszulkę i wygodne dresy kobieta weszła do domu, rzucając siatki z zakupami na podłogę.
- Co tam, maluchy? - zachichotała.
- W porządku. Odwiedził nas Tanu - mruknęła Kendra, podnosząc torbę z ziemniakami.
- Och, wspaniale! Zaraz może zrobimy ciasteczka dla gościa, co? - cmoknęła zachęcająco.
Rodzeństwo zgodnie (a jednak!) i trochę podejrzliwie wzruszyło ramionami. Mama zwykle trzymała się z dala od piekarnika i nie angażowała się w coś od tak - wyjątkiem było bieganie i zdrowy tryb życia, jednak nawet to musiała dogłębnie przemyśleć.
Seth, nie zatrzynywany przez mame kontynuował rozsypywanie lśniących kryształków soli. Mruczał coś również do siebie i Kendra miała wrażenie, że to coś dotyczy jej. Dziewczynka jednak pewnie poszła na górę aby pomóc Tanu.- Cześć, mogę ci... pomóc? - wyjąkała zdziwiona, gdy zobaczyła w co przemienił się pokój Setha.
Na parapetach stały ceramiczne miseczki z wyżłobionymi wzorami i wypełnione mocno pachnącym, czerwonym płynem. Spod łóżka wystawała cienka gałązka jakiegoś drzewa, a na drzwiach - po wewnętrznej stronie - wisiał kawałek srebra, obok miedzi, i w reszcie żelaza.
To było jednak tylko pare zabezpieczeń.- Nie, dzięki, już kończę - mruknął szybko. Trochę zbyt szybko.
Zapadła cisza, podczas której Kendra z lekkim przerażeniem patrzyła na to, w co zamienił się pokój jej brata. Tanu musiał przygotowywać tak dom wiele razy, ponieważ uwijał się szybko, bez ani jednego zawahania.
- TO jest aż takie potężne? - zapytała, rozglądając się na boki.
- Zależy co - odparł Samoańczyk, ze strapioną miną obwiązując firanki sznurkiem. Na końcu zawiązał przedziwny węzeł.
- To, co nadchodzi. Ci, których zwołuje ten dzwon - sprostowała Kendra.
- Armia wszystkich istot fantastycznych, która sprzymierzyła się, aby zniszczyć ludzkość? Hmm, tak, ona jest potężna. Bardzo potężna - padła trochę oschła odpowiedź, która zawisła w powietrzu niczym burzowa chmura - za równo nad Kendrą, jak i całą rasą ludzką.
- Dobra - jęknął Tanu, który właśnie podnosił się z klęczek (wkładał czosnek po dywan) - Czas na twój pokój. Ciekawe, czy też jest tak zabałaganiony.
CZYTASZ
Kendro, Masz Gościa! [Fableheaven FanFiction]
FanficKontynuacja Baśnioboru po szóstej części (zaczęłam pisać przed wydaniem "Smoczej Straży"). Jeśli szukasz heheszków Tanu oraz Warrena, Brackendry oraz zawikłanej fabuły - dotarłeś pod właściwe drzwi. okładka autorstwa cudownej @-fern--