Rozdział 30

16.7K 525 127
                                        

Święta, święta i po świętach

KATE

Dwudziesty piąty grudnia. Święta... Rok tak szybko mija, że sama w to nie dowierzam. Dopiero co rozpoczęłam trzeci rok studiów, a już mamy przerwę zimową i nowy rok zbliża się wielkimi krokami.

Ostatni raz przeglądam się w lustrze przed samym wyjściem. Niesamowicie cieszy mnie fakt, że na przerwę zimową nie muszę wynosić się z akademika tak, jak w okresie wakacyjnym. Nie wiem gdzie miałabym wtedy pójść. Wygładzam sukienkę, zakładam niesforny kosmyk włosów za ucho i w końcu chwytam swoją torebkę.

Niesamowicie boję się tego, co mnie czeka, ale nie mogę teraz się wycofać. Obiecałam Karen, że przyjdę i zamierzam dotrzymać obietnicy.

***

Pukam do drzwi i czekam aż ktoś mi je otworzy. Na szczęście nie trwa to długo i już po kilku sekundach Karen, jak zwykle elegancko i schludnie ubrana, wita mnie w drzwiach z szerokim uśmiechem na ustach.

- Oh Kate, tak miło cię widzieć, kochanie.

Kobieta wpuszcza mnie do środka i dopiero wtedy obdarza porządnym przytulasem i całusem w policzek. Przy niej naprawdę czuję się jak przy prawdziwej matce, której sama nigdy nie miałam. W takich momentach zazdroszczę Jamesowi rodziców i szczęśliwego dzieciństwa.

- Mi również.
- Już się bałam, że nie przyjdziesz – mówi z uczuciem, gdy odwiesza mój płaszczyk na wieszak.
- Nie mogłabym Pani, e znaczy... Ci tego zrobić – jak zwykle się pomyliłam, nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
- Zrozumiałabym. Ale nie martw się...

Widzę, że jej twarz smutnieje.

- Co się stało? – pytam troskliwie.
- Nic, kochanie. Po prostu nie masz się czym martwić, będziemy sami – oznajmia.
- Sami? Jak to?

Karen wzdycha smutno.

- Zaprosiłam Jamesa, ale się nie pojawił. Za chwilę siadamy do stołu, wątpię, że przyjdzie.
- Może coś mu wypadło?

Choć boję się tego spotkania, odczuwam coś w rodzaju obowiązku, aby pocieszać Karen. To jej syn, nieważne co zrobił, ile ma dzieci porozrzucanych na świecie czy ilu ludzi zabił, ona i tak będzie darzyć go bezwarunkową miłością. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

- Zadzwoniłby...
- Spokojnie. Na pewno przyjedzie.

Po chwili w przedpokoju zjawia się Steve, który również czule się ze mną wita.

*

Po kolacji nasze grono wciąż się nie poszerzyło. Siedzimy przy stole we trójkę. Karen jest wyraźnie bardzo smutna i zawiedziona.

- Przepraszam na chwilkę – mówię cicho, gdy wstaję od stołu.

Idę do łazienki i zamykam za sobą drzwi na zamek. Wyciągam telefon z torebki. Najszybciej jak potrafię piszę krótką wiadomość do Jamesa. Chciałam uniknąć tego rodzaju kontaktu przed najważniejszą rozmową, ale sytuacja tego wymaga. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Ja: James, łamiesz matce serce. Ja już wracam do siebie. Możesz przyjechać. Jest załamana twoją nieobecnością. Gdyby mogła rozpłakałaby się na środku salonu. Nie rób jej tego.

Blokuję ekran i chowam telefon z powrotem do torebki. Imituję korzystanie z toalety, żeby nie wzbudzić podejrzeń Karen i Steva, spuszczając wodę i myjąc ręce. Po chwili wracam do salonu.

- Będę się już zbierać... – mówię cicho. – Robi się późno, a muszę jeszcze zadzwonić z życzeniami do przyjaciółki.
- Oczywiście, kochanie.

Tajemniczy Współlokator - z dala od Ciebie | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz