Rozdział 38

15K 540 50
                                    

Przyjacielskie nieporozumienie

JAMES

Kiedy usłyszałem jak Kate na całą pizzerię krzyknęła, że jakaś ździra kradnie jej faceta, o mało co nie wybuchnąłem śmiechem. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem nawet, że tam jest. Ale ten głos rozpoznam wszędzie. Lisa napuszyła się jak wściekły ptak, uderzyła mnie w twarz i wyszła. Sam nie wiem skąd taka reakcja skoro spotkaliśmy się po przyjacielsku. Gdy leżałem w szpitalu i akurat nikogo u mnie nie było, bardzo mi pomagała. Robiła zakupy w pobliskim sklepiku, przynosiła jedzenie ze stołówki, chodziła do kiosku po gazety i tym podobne. Byłem jej wdzięczny za pomoc, więc gdy opuszczałem szpital wymieniliśmy się numerami telefonów, gdyby na przykład ona czegoś potrzebowała, a ja mógłbym pomóc. Któregoś dnia zadzwoniła z zapytaniem czy mógłbym pomóc jej z samochodem. Kilka rzeczy siadło, a że trochę się na tym znam – zgodziłem się. Potem nie mieliśmy kontaktu, aż do wczoraj. Napisała do mnie czy nie chciałbym wyskoczyć z nią na pizzę, bo dawno się nie widzieliśmy. Oczywiście, że się zgodziłem, bo nie miałem innych planów, a akurat tego dnia miałem wolne. Być może ona myślała, że nasze spotkanie znaczy coś więcej, ale dla mnie sprawa jest prosta – mogę się z nią kolegować czy przyjaźnić, ale jeśli liczy na coś więcej, niestety podziękuję.

Zazdrość okazana przez Kate dała mi pewnego rodzaju nadzieję i upewniła w przekonaniu, że mam o co walczyć. Musze przyznać, że to bardzo budujące uczucie. Do tej pory była taka zdystansowana i sprawiała wrażenie jakby nie chciała mnie więcej znać.

Nie wahałem się ani chwili, gdy wybiegła z pizzerii. Od razu wyszedłem za nią. Chwilę wcześniej widziałem, że ten facet, z  którym przyszła, wyszedł z lokalu, rozejrzał się na prawo i lewo aż w końcu poszedł w przeciwnym kierunku niż Kate. Wykorzystałem okazję i poszedłem we właściwym. Długo nie musiałem jej szukać. Ukryła się w małej uliczce zaledwie kilkadziesiąt metrów od wyjścia z pizzerii. No a potem... samo poszło...

- Okej, jesteśmy – mówię, gdy docieramy na teren kampusu i akademików uniwersyteckich.

Muszę ją w końcu zapytać czemu mieszka tutaj. Raczej nie chodziło o mnie, bo z tego co wiem wyprowadziła się już jakiś czas temu. Czyżby Luke miał z tym coś wspólnego? Odganiam czarne myśli, które pojawiają się w mojej głowie.

- Dzięki – mówi cicho dziewczyna.

Jest tak uroczo nieśmiała...

- E... - jąka się. – To... To ja już pójdę...
- Okej. Dobranoc – odpowiadam jak gdyby nigdy nic.
- Dobranoc.

Kate jeszcze przez chwilę się waha aż w końcu przechodzi przez główną bramę i rusza w głąb terenu uniwersytetu. Czekam chwilę aż w końcu tracę ją z pola widzenia i powoli kieruję się w stronę domu.

*

Gdy przekraczam próg domu, w przedpokoju dostrzegam buty Kelsey. Boże, ona ciągle tu siedzi. Wyobraźcie sobie co ja muszę przeżywać, kiedy oni są tutaj razem. W takich momentach mam ochotę na wyprowadzkę.

Przechodzę przez przedpokój i wchodzę prosto do kuchni. Wyjmuję z lodówki sok pomarańczowy i przelewam trochę do szklanki. Siadam na blacie i przykładam szkło do ust. Jak na zawołanie w kuchni pojawia się Luke, jak zwykle prawie nagi. Boże, co za parka...

- O James, wróciłeś – mówi zmieszany.
- No popatrz – burczę pod nosem.
- No nie złość się, Kelsey już sobie idzie.
- Całe szczęście, dzięki temu się wyśpię – robię przerwę na łyk soku. – Musimy pogadać.

Luke marszczy pytająco brwi, pewnie nie tego się spodziewał.

- O czym? – pyta zdezorientowany.
- Zobaczysz. Ale jak będziemy sami.

Właściwie mamy do omówienia dwie kwestię. Pierwsza – Kate. Muszę się upewnić, że wyprowadziła się stąd z jakiegoś niezależnego powodu, a nie dlatego, że Luke przegiął lub co gorsze, coś jej zrobił. Nie raz wspominał jaka to fajna laska i tym podobne. No a druga – mój wyrok. Mam świadomość, że siedziałem za krótko, biorąc pod uwagę fakt o jaką karę upominał się prokurator. Mam tylko nadzieję, że Luke nie mieszał się w to za bardzo. Brakuje nam jeszcze jego kłopotów...

Chwilę później Kelsey schodzi na dół, zbyt emocjonalnie żegna się z Lukiem i wychodzi z domu. Wreszcie. Choć dziwi mnie, że Luke nie postanowił jej odprowadzić. Jest już bardzo późno, ciemno, a nie wiadomo kto się po okolicy kręci. Ale w sumie.. nawet gdyby ktoś porwał Kelsey to odda ją w chwili, gdy zacznie paplać bez opamiętania więc Luke nie musi się martwić.

Oboje siadamy na kanapach w salonie. Mężczyzna patrzy na mnie pytająco.

- Okej, są dwie kwestie – mówię pewnie.
- Słucham.
- Maczałeś paluchy w wyroku?

Luke wybałusza oczy.

- No słucham – poganiam go, gdy zbyt długo nic nie mówi.

W końcu ulega. Wzdycha ciężko i patrzy na mnie.

- Tak. Przekupiłem sędziego - wyrzuca z siebie, unikając mojego wzroku.

Tym razem to ja nic nie mówię. Z jednej strony się cieszę, bo dzięki niemu wyszedłem z tego piekła wcześniej, ale z drugiej cholernie się boję, że teraz to on będzie miał problemy.

- Co jeśli... ktoś się dowie? – zniżam ton głosu.
- Nikt się nie dowie – zapewnia. – Załatwiłem to jak trzeba. Zresztą nawet jeśli, to ten gość jest nie do ruszenia. Ma za dużo dojść.
- Luke...
- James, zaufaj mi. Wiedziałem, co robię.

Wzdycham. Mam taką nadzieję. Mam już po dziurki w nosie pakowania się w problemy od najmłodszych lat.

- Powiedzmy, że ci ufam. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie zwiną ciebie.
- Nie musisz się o to martwić. Wszystko jest git. A ta druga kwestia?
- Dlaczego Kate już tu nie mieszka? Ty chyba nic nie...?

Luke wstaje i patrzy na mnie z wyrzutem.

- Serio, stary? Naprawdę myślisz, że mógłbym jej coś zrobić? – kręci z niedowierzaniem głową. – Jest dla mnie jak młodsza siostra...

Mój przyjaciel ma rację. Jak choć przez sekundę mogłem podejrzewać go o coś takiego? Co mi do tego pustego łba strzeliło?

- Przepraszam... Zapędziłem się...
- Kate wyprowadziła się stąd, gdy po raz kolejny zaskoczyła ją twoja przeszłość i fakt, że ściemniałeś, a ja ci w tym pomagałem. Wkurzyła się, trochę się pokłóciliśmy no i tak...

Czuję ogromną ulgę mimo, że jej wyprowadzka była spowodowana całą sytuacją związaną z moimi kłamstwami.

- Sory, stary... Naprawdę nie chciałem cię oskarżać o coś takiego...
- Jasne.

Mam nadzieję, że mi to wybaczy. Czasem kompletnie nie panuję nad swoimi myślami i językiem.

- Pójdę już do siebie – mówię cicho.

Luke kiwa głową, rzuca krótkie dobranoc i wychodzi z salonu. Jest zły. Bardzo zły.

***********

Jeśli spodobał Ci się ten rozdział lub jesteś ciekaw dalszych losów bohaterów - zostaw po sobie ślad w postaci komentarza lub gwiazdki!

Do następnego :)

Tajemniczy Współlokator - z dala od Ciebie | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz