27. Pomacałeś, pomacałeś i zostawiłeś.

122 5 1
                                    

Zostały dwa tygodnie! 

Dwa pieprzone tygodnie szkoły! I bal pożegnalny. To i tak nie jest tak świetna wiadomość jak ta, że nie mam żadnych zagrożeń. Otrzymałam rozpiskę z ocenami i nie widziałam żadnej jedynki. Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana i schowałam kartkę do podręcznika. Najbardziej wzięłam się za matmę, szło ciężko ale udało mi się na dwójkę. No z plusem, ale nie zmienia to faktu, że wciąż jest to dwójka. 

Starałam się zakończyć rok szkolny w przyzwoitymi ocenami. Najlepsze oceny miałam z języków obcych, a reszta trzymała się w normie.

Bal pożegnalny nie miał motywu przewodniego i alleluja! Mogliśmy ubrać się jak chcieliśmy ale sukienki musiały być. Co trochę mnie podbiło. I tym razem bez żadnego króla i królowej balu, na szczęście. Pamela nie załaziła mi za skórę. Nie wchodziła mi w drogę i nie powodowała problemów, bo już nic na mnie po prostu nie miała. Jedynie przechodząc obok rzucała zniechęcone spojrzenie. Kiedy nie mogła mi dokopać, to była chora.

Matura miała odbyć się za trzy tygodnie. Szczerze nie wiedziałam czy ją zdam. Nie miałam chęci do nauki. Przed snem czytałam sobie coś, ale to nie było wystarczająco dużo. 

Za to w weekendy chodziłam powalić sobie w worek. Brzeski dopytywał mnie o szkołę i Huberta. Zdradziłam mu, że z nim chodzę. Jego mina mówiła jedynie tyle, że był w szoku.

- A mówiłaś, że jest taki i owaki. - oparty o ścianę mówił obojętnym tonem.

- Wiem. Sama nie wiem jak to się stało. Ale jest fajnie. Miałeś rację. - odpowiedziałam i uderzałam w worek.

Przytaknął, a potem jeszcze bardziej otworzył usta ze zdumienia. Chwilę analizował to co powiedziałam.

- Co ty...czy ty właśnie przyznałaś mi rację? - mówił zdezorientowany. Uniósł jedną brew.

- Tak.

Popatrzył na mnie niepewnie, wyciągnął dłoń i dźgnął w rękę nad łokciem.

- Weź. Co ty robisz? - zapytałam oburzona. Czy On ma się gorzej?

- Już myślałem, że Cię podmienili. Już miałem świętować. - machnął ręka spokojny i odszedł. Masowałam bolące miejsce. Po godzinie wysiłku wróciłam do domu. Wzięłam prysznic i w ręczniku skierowałam się do pokoju. Zapomniałam przyszykować sobie ubrań. 

Wlazłam pospiesznie na pierwszy schodek i...

Poślizgnęłam się. Poleciałam do tyłu, lecz ku mojemu zaskoczeniu lewitowałam w powietrzu. Stałam się super bohaterką? Byłoby super.

- Cześć. - usłyszałam obok. Zwróciłam wzrok na źródło dźwięku i uśmiechnęłam się. To też było super. 

Okularnik uratował mnie przed upadkiem. Rzucał mi ten słodki uśmiech, który topił mi serce. Stanęłam w pionie.

- Miałeś przyjechać później.

- Tak, ale nie miałem co robić. Twoja babcia mi grzeje jedzenie. - oznajmił z nutką rozbawienia. Czasem Ona go bardziej rozpieszcza niż mnie. Traktowała go jak swojego wnuka. 

Nastała chwila ciszy i Hubert zauważył, że jestem w samym ręczniku. Zlustrował mnie spojrzeniem i uniósł znacząco brwi. Obudziłam się z amoku i zakryłam się dokładniej materiałem.

- Idę się ubrać. - powiedziałam wchodząc po schodkach.

- Pomóc ci?

Popukałam się w czoło wspinając na górę, by pokazać mu jaki z niego mądry człowiek. Miałam nadzieję, że babcia tego nie słyszała. Hubert tylko się zaśmiał i na wołanie starszej kobiety poszedł do kuchni. Założyłam zieloną bluzę z kapturem i czarne legginsy. Z włosami związanymi w niedbały kok zeszłam na dół. Szatyn jadł zupę, a ja usiadłam po drugiej stronie stolika. 

Walcząca z ogniem ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz