Nie żebym był jakimś wielkim fanem i miłośnikiem chodzenia po deszczu późnym wieczorem, ale tego dnia wyjątkowo mama wysłała mnie do sklepu znajdującego się kilkanaście minut drogi od mojego domu. Szkoda tylko, że było grubo po 23, na zewnątrz było ciemno, a deszcz nie przestawał padać strumieniami z nieba. W takiej też pogodzie musiałem wracać ze sklepu z niczym, bo wszystko było pozamykane. W sumie, to mogłem się tego domyślić, w końcu było późno i nikt normalny nie siedziałby za ladą czekając na mnie aż przyjdę po jedną rzecz.
Czarny parasol zasłaniał moje ciało ochraniając przed intensywnym deszczem, ale samo zimno i wiatr czułem na odsłoniętych kostkach i dłoniach. Spokojnym krokiem szedłem w kierunku domu, deszcz uderzał o parasolkę wydając przyjemne brzmienie nad moją głową, a kałuże powoli zaczęły powstawać naokoło mnie. Kątem oka zauważyłem ławkę, a na niej osobę, której na pierwszy rzut oka nie poznałem. Jednak po krótkiej chwili zacząłem powoli rozpoznawać, tą charakterystyczną kurtkę zmienioną od liceum, czapkę, wzrost... Czy to nie jest...
Stan?
Zastanawiało mnie chwilę co on tu robi w takiej pogodzie, w dodatku o tak późnej godzinie. Ale nie myślałem nad tym długo, w końcu Stan był nieco... dziwny. Miewał zmienne nastroje, tak jakby na każdy inny dzień miał inny rodzaj osobowości, w dodatku przechodził od czasu do czasu coś pokroju gota, więc nie zdziwiło by mnie, gdyby teraz tutaj siedział i narzekał pod nosem na swoje życie. W każdym razie nie zauważył mnie, wpatrywał się bez celu w kałuże przed sobą, co dla mnie było dobrą opcją, bo nie miałem zamiaru z nim rozmawiać, więc jak najbardziej tylko mogłem zasłoniłem się parasolem, tak by nie było widać mojej twarzy. A nawet jeżeli mnie rozpozna to jaka jest szansa, że mnie zaczepi? Dość mała. Jeśli siedział tutaj sam do późna, to najwidoczniej nie chciał rozmawiać, poza tym prawdopodobnie za mną nie przepadał, tak przynajmniej twierdził Kenny i reszta jego znajomych...
Przeszedłbym bez większego problemu, bo Stan był tak zajęty gapieniem się w kałuże i wybijaniem rytmu nogą, która nie była przez niego podciągnięta pod brodę, że nie zaprzątałby sobie głowy, by nawet na mnie spojrzeć. Cóż, mój plan by się powiódł, gdyby nie wystającą płyta z chodnika, przez którą się omal nie przewróciłem prosto pod nogi chłopaka. Moje głośne przekleństwo mogło usłyszeć zapewne pół miasta, ale na pewno usłyszał to już Stan znajdujący się tuż koło mnie.
- Craig?- chłopak podniósł głowę patrząc się prosto we mnie.
Kuźwa. Nie... Nie chcę z nim rozmawiać. Moje nogi miały iść szybciej prosto do przodu. Do domu miałem już naprawdę niedaleko...
- Jak mnie rozpoznałeś?- stać mnie było tylko na tyle.
- Takie piękne i rozległe przekleństwa mogą wypadać tylko z twoich ust.- zauważył.
- Ta...- No dalej Craig, dlaczego po prostu go nie ominiesz i nie pójdziesz dalej? To nic trudnego.
A jednak zamiast iść przed siebie stałem w miejscu przed chłopakiem nadal zdziwionym, że w ogóle mnie widzi.
- No co jest...?
- Wracasz od Clyde'a?- zapytał w końcu.
- Dlaczego miałbym u niego być?
- Zgadywałem. W końcu nie często cię widzę wracającego o takiej porze w deszczu...
- Tak samo jak ja ciebie.- westchnąłem pod nosem tak, by było widać po mnie irytację, że w ogóle zaczęliśmy tą rozmowę.
- Co cię to interesuje w ogóle?- prychnął.
- Wiesz, dziwnym widokiem jest osoba z klasy z którą się w ogóle nie rozmawia, w dodatku siedząca bez parasola i przemoknięta jak najbardziej się da. A poza tym widać, że płaczesz, wiesz?
To było kłamstwo. Tak naprawdę nie przyjrzałem się dobrze jego twarzy, było widać tylko, że jest czerwona, ale po krótkim domyśle stwierdziłem, że to najpewniej od mrozu i zbyt lekkiego ubioru chłopaka. W końcu zwykła kurtka zarzucona na t-shirt to nie jest dobry ubiór na minusową temperaturę.
CZYTASZ
South Park One Shot's II 『✓』
Fanfictionprawdopodobieństwo występowania żartów w stylu Cartman'a, wulgaryzmów a szczególnie shipów mało znanych bardzo duże niszczenie charakteru postaci zdarza się występować zamówienia przyjmuję 『• postaci należą do Trey'a Parker'a & Matt'a Stone'a •』