[41] 𝐜𝐥𝐨𝐬𝐞 𝐚𝐠𝐚𝐢𝐧

1.2K 128 396
                                    

maraton 2/3

PETER

miesiąc później

Dawno nie widziałem, żeby May płakała.

Głupio jest mi z tym, że jej łzy prawie wywołują moje, zwłaszcza, że nie widzę tu żadnego powodu do płaczu, a wręcz przeciwnie. Uśmiecham się tylko lekko, wciąż nie wierząc w pełni, że dzisiejszy dzień w końcu nadszedł i że w ogóle go dożyłem. Do tej pory to wydawało się takie nierealne. Ciocia przytula mnie do siebie mocno zaraz po tym, jak zdążyła zrobić mi pięćdziesiąt takich samych zdjęć; chociaż nie, na niektórych jestem sam, na innych z przyjaciółmi. Ale moja mina na każdym przedstawia się pewnie identycznie.

Zgłodniałem strasznie przez tą ostatnią godzinę. Mieliśmy jechać na pizzę, by należycie świętować, razem z Nedem i Betty, którzy teraz całują się kilkanaście metrów dalej. Staram się na nich nie patrzeć, ale to trudne, gdy muszę tkwić tak w jednej pozycji, ściskany przez May.

— Jestem z ciebie taka dumna, Peter — wzdycha ze wzruszeniem i porusza mną na boki, przytulając jeszcze mocniej, aż zaciskają mi się płuca. Nie mógłbym jednak pozbawić jej tego entuzjazmu, więc znoszę to bez gadania. — Twoi rodzice też by byli. Wszyscy jesteśmy z ciebie bardzo dumni.

— Hej, Pete! — obok nas przebiega roześmiany Noah, a hamując prawie potyka się o skrawek własnej togi. Jego siostra wlecze się za nim, rozmawiając z jakimś chłopakiem z naszego rocznika. — Jedziesz do nas na pożegnalne naprucie się? Mówię ci, to będzie istna kaplica, ale nie pożałujesz... — May puszcza mnie i odwraca się, marszcząc delikatnie brew. On chyba pojmuje wreszcie, że coś palnął. — Och, dzień dobry, pani Parker — składa ze sobą ręce, skłaniając głowę.

— Witam — odpowiada odrobinę rozbawiona.

— Bawcie się dobrze — wtrącam szybko, dając mu do zrozumienia, że nie zamierzam się z nimi upijać, na co szczerzy do mnie zęby, pogania siostrę, żegna się i odbiega w stronę parkingu, po drodze zagadując jeszcze parę osób i zapraszając jak największą ilość ludzi. Nie przyznałbym tego na głos, ale może trochę będę za nim tęsknił. Co do Laury... nie, raczej nie przykro mi, że widzimy się prawdopodobnie ostatni raz.

Jest naprawdę ciepło i z chęcią włożyłbym na siebie coś lżejszego, zdjął ten głupi biret, oczyścił umysł i trochę odpoczął. Od czego? A, tam. Raptem od kilku tygodni nadaremnych poszukiwań, bicia się ze zbirami, kłócenia się z Tony'm Starkiem, ewentualnie nadmiernego analizowania wszystkiego po raz kolejny, i kolejny, i kolejny. Ta pizza brzmi świetnie. Podaję podekscytowanej do granic możliwości May swój dyplom, później chwytając ją pod rękę i razem kierując się w tą samą stronę, w którą zmierza tłum uczniów, a raczej byłych uczniów z rodzicami czy opiekunami. Gdzie nie spojrzeć oczy natrafiają na niebieski kolor, który ja również mam na sobie.

— Więc — zaczyna May, posyłając mi kolejny uśmiech — twoi koledzy idą na jakąś imprezę. — Kiwam tylko głową. — Na pewno nie chcesz dołączyć? W końcu to wyjątkowy dzień, nie będę cię powstrzymywać.

— Uwierz mi, nie mam ochoty — zapewniam ją spokojnie.

Z grzeczności i z nudów dwa tygodnie temu poszedłem na urodziny bliźniaków. Wszyscy byli pijani i zajęci sobą, więc w sumie przesiedziałem tam raptem dwadzieścia minut, a potem pożegnałem się z Nedem i z Betty, przebrałem w kostium i poleciałem na patrol. Nie poczułem się ani trochę lepiej. Alkohol też by mi nie pomógł.

LOVELY ➵ spider-man fanfiction part twoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz