[43] 𝐟𝐨𝐫𝐞𝐯𝐞𝐫

1.8K 156 552
                                    


— Kocham cię.

Nigdy nie byłam niczego pewniejsza, niż właśnie tego, że go kocham. I to przyćmiło zupełnie moje załamanie nerwowe, czy nawet ogromną euforię na widok taty. Powiedziałam to bardzo stanowczo, a jednocześnie jakbym tylko czekała na okazję, by to z siebie wyrzucić. Tak właśnie było. W moich oczach pewnie widać wszystko, co do niego czuję, nie będę niczego zatajać ani tłumaczyć sobie „przyjacielskimi uczuciami”. Choć parę minut temu wydarzyło się coś drastycznego, co wpłynie na nas wszystkich, o czym oni nie mają pojęcia, kąciki moich ust się unoszą, a w sercu panuje stoicki spokój. Co prawda światu zagraża zagłada, ale ja mam idealny moment po środku tego chaosu, otoczona wciąż uzbrojonymi agentami, na tym samym placu.

Jestem jednym wielkim bałaganem emocjonalnym i zamieszaniem dla każdego z tych ludzi, którzy mogliby teraz robić tyle ciekawszych rzeczy zamiast szukać dzieciaka bogacza, w dodatku będącego takim nieudacznikiem życiowym, że zdołał w jakiś sposób na tyle kogoś do siebie przekonać, by dla niego zaryzykował czymś tak wielkim, poświęcając nie tylko wszystko inne, co istnieje, ale też siebie. Wiem, że za nic nie chciał do nich wracać. Mogłam być dla niego bardziej wredna, a tak wszystko spieprzyłam. Wciąż to do mnie nie dociera. Jestem powodem, przez który prawdopodobnie czeka nas katastrofa wiążąca się z kolosalnymi stratami, śmiercią i wielką zagładą. Ale, hej, przynajmniej odzyskałam tatuśka.

I tego chłopca o ślicznych brązowych oczach, który wpatruje się we mnie z podekscytowaniem, jakby co najmniej dostał właśnie prezent od wróżki zębuszki.

Moja pewność siebie jednak ucieka w podskokach, kiedy rezygnuje z uśmiechu, przez chwilę gapiąc się na mnie z różnymi dziwnymi emocjami widocznymi na twarzy, aż w końcu wbija mnie w ziemię jednym zdaniem.

— Ja... M-mam dziewczynę.

Moje ramiona opadają bezwiednie, tak jak dusza, która ulatuje gdzieś i leci w dół, dół, dół.

Ja już naprawdę w dupie mam zamieszanie wywołane przeze mnie na placu w dzielnicy Tokio, gdzie większość agentów zaczyna rozmawiać ze sobą, stojąc wciąż sztywno z opuszczoną bronią w ręku, a nawet ten szok wymalowany wciąż na twarzy Tony’ego, który teraz jest chyba jeszcze bardziej zadziwiony. Na sekundkę zapomniałam, że tu stoi. Kąciki moich ust nie unoszą się już, moja radość zniknęła, a zastąpiło ją zdenerwowanie. Liczyłam na jakieś „ja ciebie bardziej”, ewentualnie „Czy to był właśnie Blake i czy to z nim spędziłaś ostatnie dziesięć tygodni?”, ale to zbija mnie z pantałyku na tyle, że jest mi w cholerę głupio i już prawie chce mi się ryczeć. Przypominam sobie jak długo mnie nie było. Dużo mogło się zmienić, on nie miał wobec mnie żadnych zobowiązań. Nie mam prawa robić mu żadnych wyrzutów. Patrzę na niego pusto, nie umiejąc dobrze się wysłowić, aż w końcu mój język nabiera prędkości i odwagi, o jaką bym go nie posądziła.

— Dobrze dla ciebie — kiwam głową, odpychając melancholijne myśli pomieszane z tymi samobójczymi. — To... Dobrze. Fenomenalnie.

Fenomenalnie to ja się tu zaraz rozbeczę.

— Żartowałem — mówi ciszej Peter.

Zupełnie tak, jakby bał się, że z jakiegoś powodu się na niego rzucę za tak kiepską odpowiedź na moje desperackie wyznanie. I ja wcale mu się nie dziwię, bo poza ulgą wtapiającą się w moje serce i powracającą na miejsce duszę, czuję jeszcze chęć kopnięcia go w tyłek. Mocnego kopnięcia.

Peterze Parker, oficjalnie nienawidzę twojego poczucia humoru.

Chowam twarz w dłoniach, parskając cicho i kręcąc głową przez jakiś czas, kiedy Tony zaczyna chichotać. Tato, weź go nie zachęcaj.

LOVELY ➵ spider-man fanfiction part twoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz