[48] 𝐩𝐞𝐚𝐜𝐞

1.7K 124 456
                                    



Puk puk puk.

Drzwi się uchylają, a na mnie z góry zerka para błękitnych oczu, przypominających dwie kostki lodu. Opuszczam rękę i zaciskam mocniej palce. Przyszłam tu na próbę, zaraz sobie pójdę. Muszę coś wiedzieć.

— Co jest?

Odchrząkuję cicho, łapiąc się na negatywnych myślach. Wyrzucam je wszystkie z głowy.

— Musi coś być, żebym chciała pogadać? — pytam ostrożnie.

Ostatnio przy zdaniu o bardziej podniosłym tonie płoszę każdego. Nie wiem, czy łączy się to w całość z faktem, że tak naprawdę ufa mi tylko garstka osób, których nawet bym o to nie posądziła.

Kocham Rogersa. To dlatego tu jestem, przecież miłość powinna być lepsza niż to, co miłością nazywa Parker.

— Nie mam dla ciebie czasu. Coś wypadło, jestem potrzebny. Idź pogadaj ze swoim chłopakiem.

Na odchodne posyła mi przepraszający uśmiech, jedną ręką zapinając zamek bluzy, i zamyka mi drzwi przed nosem.

No tak. Oczywiste, że nikt nie chce mnie słuchać. Jestem zwykłą frajerką. Wypuszczam powietrze ustami, obracam się na pięcie i idę w kierunku kolejnego pokoju. Nie obchodzi mnie kto, nie dbam o zadawanie pytań, zależy mi tylko na tym, by ktokolwiek mnie przyjął.

Na stopach mam tylko skarpetki, we włosach parę spinek, a na sobie jakiś wielki, rozciągnięty sweter, który znalazłam na dnie szuflady. Prezentuję się niczym zagubione dziecko, poszukujące wsparcia gdziekolwiek, bo zabrakło mu go w rodzicach.

Odwiedzam po kolei parę pokoi, jednak nikogo w nich nie ma. No to nic. Decyduję się umówić na spotkanie z Happy’m. Wyciągam telefon i od razu gryzę się w usta na widok swojej tapety. Peter jest wszędzie tam, gdzie go być nie powinno; w mediach, w mojej głowie, w ulicznych bójkach, napaściach, czasami w mieszkaniu Neda, w moim telefonie na ekranie blokady. Nie mam serca tego zmieniać. Wybieram numer, a Hogan odbiera po czwartym sygnale.

— Coś się dzieje? — pyta na wstępie. W tle słychać postukiwanie łyżeczką o filiżankę, więc dochodzę do szybkiego wniosku, że jest na kawusi u May.

— Nie — mówię stojąc tak po środku korytarza — ja tylko...

— To po co dzwonisz? — dziwi się.

— Przyjedziesz do mnie? — Tak bardzo jak nie chcę zawracać mu głowy, mam wrażenie, że niedługo odejdę od zdrowych zmysłów, pójdę na ulicę i poczekam aż Barnes wróci. Może on przynajmniej będzie chciał gadać. Wiem, że jego szefostwo jest chętne. — Proszę, wujku, przyjedź.

Brzmię w cholerę żałośnie. Aż sama się tego wstydzę, więc wbijam sobie paznokcie w dłoń i zaciskam mocno usta, a następnie nerwowym odruchem podnoszę rękę i zaczynam gryźć skórki palców. Wczoraj trochę krwawiły, ale szybko się zrastają.

— Jestem trochę zajęty. Wiesz kto nie jest? Twój ojciec, idź pozawracaj mu głowę póki ma urlop.

— Ale mówił, że... — biorę szybki wdech. — Że pracuje.

Chciałam spędzić z nim wczorajszy wieczór, bo rzadko w ogóle jest w domu, a on gadał, że jest zawalony pracą. Nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiliśmy coś razem oprócz kłócenia się i zgadzania co do tego, że jestem chujową córką.

— Pewnie ci się pomieszało — odpowiada lekceważąco. Chwilę później słyszę, jak za coś komuś dziękuje. Zgaduję, że za kawę. Później dorzuca „jest pyszna”. — Szkrabie, muszę lecieć, ale jak go spotkasz, trzepnij ode mnie Parkera w łeb. Jego ciotka już mi wszystko opowiedziała. Trzymaj się tam, dobra?

LOVELY ➵ spider-man fanfiction part twoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz