Szyba jest zimna nawet z jego ręką po drugiej stronie. Przysięgam, nienawidzę tych wszystkich tanich scenariuszy z komedii romantycznych, tych dramatycznych pożegnań, wyznań miłości, wszelkich oklepanych wątków romantycznych. Bo są zwyczajnie głupie i oglądam je z zażenowaniem. Wróć, nie oglądam. No bo są żenujące.
Ale on nie jest żenujący.
— Jesteś tam dopiero godzinę, a ja tak strasznie tęsknię za całowaniem cię.
Zawsze tego chciałam; żeby był ze mną zwyczajnie szczery, we wszystkim. Taki jest. Ktoś powiedziałby, że powinnam być oburzona sprowadzaniem mnie do kogoś, kogo tylko się całuje. Ale musiałabym być głupia, by nie wiedzieć, że jestem dla niego i całą resztą. Jego ulubionym uśmiechem, rozmówcą, pocieszeniem, dotykiem, przyjacielem, smutkiem, szczęściem. Jego ulubionym mordercą.
Zerkam przelotnie w stronę monitoringu, potem na zgięcie w moim łokciu, które zalepili plastrem po pobraniu krwi, a na sam koniec zostawiam sobie widok jego twarzy i wielkich, ciemnych oczu.
Przesuwam palec wskazujący tak, by nasze dłonie pokrywały się od dwóch stron szyby w każdym milimetrze.
— Kocham twój głos — odpowiadam cicho. Echo w pomieszczeniu i tak sprawia, że brzmimy dość głośno. No i jesteśmy stale podsłuchiwani. — I strasznie tęsknię za dotykaniem twoich włosów — dodaję z teatralnym żalem.
Peter śmieje się krótko. Uśmiech pozostaje na jego ustach.
— Ja lubię twoje.
Może kiedyś nauczę go robić warkocze. Może kiedyś będziemy leżeć razem gdzieś w ładnym miejscu, ja z głową na jego kolanach, on bawiąc się moimi włosami przez wiele godzin.
Na moment unoszę kąciki ust. Nie spuszcza wzroku z moich oczu, stojąc tak po drugiej stronie szkła już od kilkunastu minut. Z początku strasznie trzęsły mu się dłonie.
— Obiecuję, że będzie lepiej — mówię powoli, przyglądając się wszystkim rzeczom wskazującym na to, że niedawno intensywnie płakał. — Dla nas. Że wrócimy razem do domu. Nie wiem jeszcze kiedy, ale tak będzie. Będziesz mógł mnie całować, aż ci się znudzi. No i zabiorę cię gdzieś, gdzie chcesz. Pogadamy o tych twoich głupich wymarzonych dzieciach i moich głupich wymarzonych marzeniach.
— Zawsze to robisz.
Chrząka cicho, spuszczając wzrok na swoje trampki. Wpatruję się w niego z zapytaniem, jednak nie uzupełnia odpowiedzi. Zamiast tego dalej trzyma rękę prawie przy mojej, mruga parę razy i pociera palcami grzbiet swojego nosa.
— Zawsze robię co — odzywam się, wyraźnie wymawiając poszczególne słowa.
— Zawsze zabierasz mi kwestie — kręci głową. — Pytasz mnie pierwsza. Mówisz to, co powiedziałbym, gdybym miał odwagę i zdolność pięknego wypowiadania się.
— Pięknego? — powtarzam ciszej.
— Jesteś piękna i pięknie mówisz. — Tym razem pociera swoją brew. Mam wrażenie, że jeśli znów na mnie spojrzy, znów się rozpłacze. No i klapa, bo wtedy ja na pewno też wpadłabym w histerię. — A może to dlatego, że nigdy nie kłamiesz — dodaje z westchnieniem ulgi, dokładając na szybę drugą dłoń. — Mówisz co myślisz. No to musisz mieć piękne myśli.
Prawie wybucham śmiechem. Udaje mi się nie zareagować, zachowując komentarz dla siebie, bo moje myśli są wszystkim, poza tymi pięknymi. Gdyby były piękne, nie wątpiłabym w swoje zdrowie psychiczne często i coraz częściej. Całe szczęście przy nim jakoś czuję się zdrowa. Nawet spokojna, spełniona. Szczęśliwa. Nikt nigdy nie uszczęśliwiał mnie tak jak on. Mam ochotę go za to wyściskać, jednak wiązałoby się to obecnie z możliwością uduszenia go. Dosłownego uduszenia. Mam w głowie Hydrę i bałabym się go dotknąć. Wystarczyło, że Tony zignorował racjonalne procedury i narażał się dla mnie przez jakieś pół godziny, powtarzając, że jest tuż obok i że mnie kocha. Miał zupełnie gdzieś zagrożenie. Potem kazali mu w końcu wyjść, ogarnąć się i pójść na rozmowę z szefem, którego obdarował prawym sierpowym.
CZYTASZ
LOVELY ➵ spider-man fanfiction part two
Fanfic❝PRZESTAŃ SIĘ DO MNIE KLEIĆ❞ Gdzie dzieciaki próbują dorosnąć, wszechświat robi wszystko, by im w tym przeszkodzić, a Nowy Jork przestaje być taki przyjazny jaki mógł się wydawać. [PART TWO] cover by: alexrove...