aktywność gdzie jesteś
Kojarzycie ten moment, gdy nareszcie coś wam w życiu wyjdzie, ale akurat w tym momencie wszyscy mają cię gdzieś i odwracają wzrok?
Bo ja mam tak już dziesiąty raz z rzędu. Blokuję kilka ciosów, potem uderzam przemyślanie, trafiając nawet w środek pleców, wymierzam kopniaka od tyłu w kolano blondyna i tym samym na chwilkę sprowadzam go do poziomu. Gdy tylko opada klęczkami na materac natychmiast unieruchamiam go, zakładając dźwignię i zostając w tej pozycji z przyspieszonym oddechem. Biorę głębszy wdech, ciesząc się chwilowym zwycięstwem.
— Hej, patrz! — wołam głośno, zaciskając mocniej ręce. — Udało mi się!
Jednak moje plany niweczy podły Steve Rogers, który przetacza się w bok, zrzuca mnie z siebie, wyraźnie odporny na moje wciąż zbyt słabe chwyty, i przytrzymuje z twarzą przy ziemi, skutecznie unieruchamiając. Jego wielkie, umięśnione łapy trzymają mnie z całych sił, a usta układają się w małym, zadowolonym uśmiechu, gdy ja wydaję z siebie gardłowy jęk. Właśnie wtedy dopiero chłopak siedzący pod ścianą podnosi głowę znad książki.
— Nie, jak dla mnie znów przegrywasz.
Powstrzymuję warknięcie irytacji, poklepując materac trzy razy. Mężczyzna puszcza mnie i odsuwa się na odpowiednią odległość, a ja wstaję na nogi, otrzepuję się z niewidzialnego kurzu i porażki, przyciskam dłoń do nie do końca zaleczonego ramienia i stawiam kroki w stronę stojącej niedaleko butelki z wodą. Po drodze zaciskam gumkę na włosach, z których wcześniej zdołałam zrobić niski kucyk. Treningi z nim są coraz gorsze. Dzisiaj na rozgrzewkę kazał mi robić pięćdziesiąt pompek — pięćdziesiąt! Już kilkanaście razy zdążył skopać mi tyłek, i to porządnie, co wcale a wcale nie jest motywujące, wręcz przeciwnie.
— Po co ja tu jestem — podnoszę wodę i biorę szybko łyka, chłodząc gardło, kiedy Steve zaczyna bez większego celu uderzać w worek zwisający z góry. — Po co wy tu jesteście? — wskazuję na nich po kolei. — Po co my wszyscy tu jesteśmy?
— To pytanie z tych filozoficznych? — mężczyzna nie wygląda, jakby cokolwiek mogło go zmęczyć, wręcz przeciwnie; w sumie w takim wydaniu na siłowni wygląda jeszcze lepiej niż normalnie. Steve Rogers to cholernie przystojny mężczyzna.
— Millie, wcale nie musimy tu siedzieć — wtrąca Peter wpatrzony w treść książki, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Wydaje mi się, że czyta podręcznik od chemii, pomimo to, że mamy przerwę świąteczną. — To ty chciałaś ćwiczyć.
— A no, faktycznie — zakręcam butelkę, układam dłonie na biodrach i zaczynam brać jeszcze głębsze oddechy. — Następnym razem wybij mi to z głowy. Łudziłam się, że może dostanę nagle takich mięśni jak ty, a czuję tylko ból, zresztą zaraz pojedziemy pewnie na jakieś żarcie.
Okej, przyznaję, że wkręciłam się w te treningi, ale to nie tak, że jednostronnie, bo Steve też lubi mnie uczyć. No i ze mną walczyć. Podobno jestem o wiele lepsza niż z początku, chociaż osobiście wielkiej różnicy nie czuję, pewnie mówi tak tylko po to, żebym się nie zniechęcała. W sumie działa, jak zresztą widać, bo właśnie cieknie ze mnie pot. Jest jeszcze jeden powód dla którego ćwiczę - chcę przestać być bezbronna. Może i umiem strzelać, rzucać nożami i w ogóle, ale chcę umieć się bić, i to dobrze. Przydałoby się, w końcu cały czas coś mi grozi, a broń nie zawsze będzie pod ręką.
— Okazałbyś trochę wsparcia — rzucam w stronę zaczytanego chłopaka przy ścianie, który nawet nie podnosi na mnie wzroku, mrucząc ciche „mhm". Wracam więc na materac i zaciskam czarną wstążkę na dłoni, oczekując ciągu dalszego, bo jesteśmy tu dopiero... nie wiem, godzinę? Ewentualnie dwie. Rogers jednak nie podchodzi do mnie, tylko mierzy tym swoim wzrokiem wujka, zakładając ręce, więc unoszę pytająco brew. Co, już ma mnie dość?
![](https://img.wattpad.com/cover/210980640-288-k127535.jpg)
CZYTASZ
LOVELY ➵ spider-man fanfiction part two
Fanfic❝PRZESTAŃ SIĘ DO MNIE KLEIĆ❞ Gdzie dzieciaki próbują dorosnąć, wszechświat robi wszystko, by im w tym przeszkodzić, a Nowy Jork przestaje być taki przyjazny jaki mógł się wydawać. [PART TWO] cover by: alexrove...