[19] 𝐭𝐡𝐞 𝐜𝐨𝐟𝐟𝐞𝐞

2.3K 204 420
                                    

Obudziłam się tak jak zawsze, kilka minut po siódmej, ledwo pamiętając jakiś dziwny sen, który przyśnił mi się tej nocy. Toaleta, na śniadanie nie mam ochoty, ogarnięcie splątanych myśli usiłujących wedrzeć się głębiej niż te pożądane, dzień zapowiada się w miarę dobrze. Normalnie.

Środa, jedenastego lutego.

Przekręcenie kluczyków w stacyjce, włączenie radia mającego za zadanie zagłuszyć wołającą podświadomość, skupienie się na drodze, zignorowanie wibrującego iPhone’a. Pogoda dzisiaj dopisuje, słońce wyszło zza chmur już o tak wczesnej porze. Jak zwykle stoję w korkach kilkanaście minut, dociskam pedał gazu, na moment zatrzymuję się by kupić kawę na wynos i chwilkę przed ósmą jestem już pod szkołą, mając takie dziwne uczucie na dnie żołądka na myśl o tym, co stało się wczoraj na tym parkingu. To dziwne, ale oswoiłam się z obecną sytuacją, pogodziłam. Po prostu wejdę do środka i będę sobą, tak jak każdego innego dnia, reszta sama jakoś się ułoży.

Podchodzę do mojej szafki i otwieram ją, zaglądając do środka. Jak zwykle jest tu trochę śmieci, dużo nie do końca potrzebnych książek, parę długopisów, jakieś pojedyncze kartki i jeszcze inne przedmioty, ale nie sprzątam tego bałaganu, tylko wyciągam rękę i zabieram ze środka podręcznik od matmy wraz z zeszytem. Chyba mamy dzisiaj test. Zdejmuję gumkę z nadgarstka i związuję nią włosy w luźnego kucyka, a potem poprawiam jeszcze brzeg koszulki głoszącej BE KIND. Ubrałam się normalnie, w tą koszulkę, jasne jeansy z wysokim stanem i kardigan, a na stopy wsunęłam białe adidasy. Wyglądam ładnie, tak jak zawsze. Nie widzę powodu dla którego miałabym wyglądać inaczej.

Trochę boli mnie brzuch. Nie mam ze sobą tabletek, ale może Betty albo Laura będą miały, w końcu na szkolną higienistkę nie ma co liczyć, bo po kroplach żołądkowych co najwyżej się porzygam. No hej, jak już mam rzygać, to z innego powodu. Jeszcze chwilę tak się gapię przed siebie, na stos rupieci, które za parę miesięcy wylądują w śmietniku, a następnie zatrzaskuję szafkę i biorę głęboki wdech.

Powinnam ruszyć się z miejsca. Tak. Wymijam chichoczące pierwszoklasistki w drodze do sali matematycznej, upominając się, żeby nie wywrócić oczami, bo ten ich chichot doprowadza mnie do szału. Zbijam piątkę z Flashem. Odmachuję uśmiechniętej Cindy. Odpowiadam „cześć” Liz, posyłającej mi miły uśmiech. Drapię się po nadgarstku, wchodząc na schody, i usilnie skupiam się na tym, co robię, a nie na tym o czym chcę pomyśleć. Typowo szkolny, korytarzowy hałas jest przyjemny dla ucha, kiedy tak jak ja lubi się to miejsce i wszystko, co z nim związane. Przeskakuję dwa ostatnie stopnie i kieruję się dalej korytarzem na piętrze, a gdy zauważam pod drzwiami chłopaka o czarnych włosach, przecierającego zmęczone oczy, uśmiecham się.

— Siemka — opieram się o ścianę obok niego, zadzierając głowę jak to mam w zwyczaju podczas rozmów z nim, a on spogląda na mnie i też od razu unosi kąciki ust.

— Siemka — odpowiada wesoło. — Mam nadzieję, że wczoraj nie przesadziliśmy. — Wzruszam na to ramionami. — Wyspałaś się? Mam nadzieję, że tak, bo ja raczej średnio i jak widać przypominam chodzące gówno.

— Śmieszny jesteś, wiesz? — kręcę głową. No bo czy on w ogóle może wyglądać źle? Wątpię. Jest chyba idealny. — Spałam dobrze.

Naprawdę spałam dobrze. Spodziewałam się czegoś innego, on pewnie też, ale czuję się super. Wyspana, w dobrym humorze, może tylko trochę dziwnie, ale to minie. Musi minąć.

Unosi jedną brew, pochylając się do mnie i zakładając ręce. Ma na sobie bluzę Nike bez zamka i joggery, jego włosy są zaczesane do góry, przez co wydaje się jeszcze wyższy. Pieprzone metr osiemdziesiąt siedem.

LOVELY ➵ spider-man fanfiction part twoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz