nie jest jakiś super, ale musicie mi wybaczyć, bo jestem chora i ledwo cokolwiek robię x
— Naprawdę wszystko jest w porządku.
Powtarzanie tego zdania nie poprawia mi bardzo humoru, ale z drugiej strony nie jest też kłamstwem. Mężczyzna stojący przede mną zerka niespokojnie na ekran telefonu, przytupując nogą, a ja siedzę na ławce z jakimś cienkim kocem zarzuconym na plecy, który wręczył mi jeden z miłych policjantów.
— Zaraz tu będą — rzuca w moją stronę Happy, nabierając więcej powietrza i znów ignorując moją kolejną próbę przekazania mu, że naprawdę wszystko jest ze mną okej. — Sam sobie z tym nie poradzę, ja nie wiem jak wy wszyscy dajecie radę. Cały czas pakujecie się w takie gówno... Ja już i tak ledwo wyrabiam na swoim stanowisku, a co dopiero...
Nie odpowiadam, choć ewidentnie tym razem w niczym tu nie zawiniłam. Happy Hogan wbrew pozorom jest naprawdę wrażliwy i wydaje mi się, że gdyby był wtedy na moim miejscu faktycznie zszedłby na zawał. Spoglądam na zegarek zawieszony na ścianie naprzeciwko miejsca, gdzie siedzę, zagryzając policzek od środka. Jest już strasznie późno, bo po jedenastej, składanie zeznań zajęło mi dłużej niż przewidywałam i teraz muszę czekać, aż odbierze mnie tata. Och, ten to nie będzie zbyt pocieszony.
— Hej, panie władzo, czy mogę dostać kawę i pączka? — woła mój były szofer do jakiegoś przechodzącego faceta, pstrykając palcem jakby składał zamówienie. — Wiem, że macie pączki. No już.
Gościu serio odchodzi potulnie jak baranek, kiwając grzecznie głową, a po kilku minutach wraca z pudełkiem donutów i kawą z automatu. Wygląda dość młodo jak na glinę, to pewnie dlatego wykonuje polecenie przypadkowego faceta w garniaku. Happy mamrocze do siebie pod nosem, że to wszystko nie na jego nerwy i jeszcze coś tam o mojej psychice, gdy ja bawię się swoimi palcami, niecierpliwiąc się trochę. Nie lubię siedzieć w miejscu. Zwłaszcza po tym co się stało, zwłaszcza na posterunku policji. Najchętniej poszłabym spać, tyle że ja już nawet łóżka nie mam, bo do hotelu nie wrócę.
— Powinni już tu być... — kręci głową z dezaprobatą, jakby czekał na przybycie spóźnionych dzieci, a nie superbohaterów, w tym swojego szefa. — Całe szczęście, że wylecieli wcześniej, udało im się szybko załatwić tamto... — bierze głębszy wdech. — No wreszcie!
Przez drzwi główne wlatują — tak, dosłownie wlatują — dwie osoby, a potem maska jednego z nich usuwa się z twarzy wyrażającej najpierw wyraźne zdenerwowanie, chwilę później ulgę. Podchodzą pospiesznie i bez zbędnych słów zostaję wzięta w objęcia, twarde i zimne, ale Tony'ego, więc nie narzekam przesadnie. Rzadko mam okazję dotykać tej zbroi, choć to przecież mój ojciec. Tuż za nim zatrzymuje się chaotycznie mój ukochany dzieciak w kostiumie posiadającym elementy metalu, prawie potykając się przy tym o własne nogi, a w ten czas już wszyscy policjanci zaprzestają na moment wykonywania swojej roboty po godzinach, by spojrzeć w tą stronę. Wiem, że przerzucił się na ten kostium, bo jest kuloodporny, a on po ostatnim razie woli unikać pocisków, do tego podobno lepiej mu się w nim walczy, ma jakieś tam ulepszenia. Unoszę lekko lewą dłoń w geście przywitania Parkera i wyginam sztywno kąciki ust, jednak gdy Tony ściska mnie jeszcze mocniej, pochylając się nisko nade mną, nie udaje mi się powstrzymać jęknięcia. Zbroja sama zaczyna „usuwać" się z jego ciała.
— Aaaaau. — Wydaję z siebie jeszcze cichy syk, a on natychmiast odsuwa się i staje prosto. — Rana postrzałowa — palcem wskazującym wskazuję swoje zabandażowane już kilka godzin temu ramię. Teoretycznie mogłam zostać w szpitalu, ale nie znoszę siedzieć ani leżeć w miejscu, a lekarze wykonali dobrą robotę, no i chciałam jak najszybciej złożyć zeznania. — Przyjmuję tylko buziaki.
CZYTASZ
LOVELY ➵ spider-man fanfiction part two
Fanfic❝PRZESTAŃ SIĘ DO MNIE KLEIĆ❞ Gdzie dzieciaki próbują dorosnąć, wszechświat robi wszystko, by im w tym przeszkodzić, a Nowy Jork przestaje być taki przyjazny jaki mógł się wydawać. [PART TWO] cover by: alexrove...