Znowu jestem naćpana, zmęczona i głodna.
Wpadam do kuchni, potykając się o własną nogę już na wejściu. Dzisiejszy dzień od samego rana zapowiada się gorzej niż wczorajszy. Wciągam sporą ilość powietrza, jednak przed upadkiem ratuje mnie Tony, łapiąc mocno w pasie i przytrzymując w pionie.
— Mówiłem ci pięć razy — zaczyna prawdziwie ojcowskim tonem, pomagając mi ustać — jak coś chcesz, zawołaj mnie.
— Umiem sama zrobić sobie kawę — mamroczę.
Obudziłam się pięć minut temu. Jest w pół do trzeciej. Przespałam ponad pół dnia głównie przez leki i z nudów. Parker poleciał na patrol, moje samopoczucie to jedno wielkie gówno, a do tego zostałam pod opieką taty, który traktuje mnie jak ofiarę losu. Witaj, poniedziałku.
— Nie umiesz za to trzymać równowagi. Wyjdzie w końcu na to, że bardziej się uszkodzisz.
Wywracam oczami. Gdzieś w salonie znów włączony jest telewizor, dobiegają stamtąd głosy reporterów z Waszyngtonu, mówiących o kolejnym ataku na Kapitol. Po tym w jakim stanie psychicznym weszłam w lipiec, większość rzeczy wygłaszanych przez władze, czy zwykłych obywateli ma dla mnie zerowe znaczenie. Ta, to może wkurzające, patriotka ze mnie słaba. Czemu się jednak dziwić, że unikam świata zewnętrznego, skoro sama co pięć sekund dostaję kolejną groźbę śmiercią. Ludzie muszą przestać być takimi dupkami, inaczej nigdy ich już nie polubię.
Włączam automat do kawy, zaciskając palce drugiej ręki w pięść.
— Spaliśmy ze sobą — wypalam.
Obserwuję swoje paznokcie i kostki, zagryzając dolną wargę z brakiem emocji. Tony opiera się tak o wyspę kuchenną i nie wiem, czy teraz umiera na zawał, czy wyobraża sobie swoją córkę w łóżku z chłopakiem. Kiwam parę razy głową, powtarzając sobie w myślach, żeby przestać mówić, mówić i mówić. Po prostu się zamknąć, wytrzymać choć dwie minuty od wejścia do pomieszczenia, zanim sama kopnę się w tyłek i pogrążę na amen.
Ale z drugiej strony, szczerość jak dla mnie zawsze jest dobra. Raz mniej, raz bardziej. Ta planeta i tak postawiła na mnie wyrok osiemnaście lat temu. Po co mam udawać, że nie chcę o czymś rozmawiać.
— Cztery razy — dodaję po kilku sekundach.
Odwracam się przodem do niego, rozluźniając pięść i zakładając ręce na piersi. Fenomenalnie potrafi utrzymać twarz bez wyrazu. Ciemne brązowe oczy prześwietlają mnie niczym skaner, ramiona ma rozluźnione. Do tego, kiedy tak stoję w oczekiwaniu, postanawia nagle sięgnąć po gruszkę z miski na blacie.
— No to chyba jest dobrze — mówi w końcu z konsternacją, jakby zastanawiał się, czy chcę mu się wyżalić, czy pochwalić.
Peter to by mnie zabił, jakby tu był. Ale czego nie usłyszy, to go nie wprawi w zakłopotanie. Tony zresztą nie jest typem osoby, która chowałaby urazę do kogokolwiek, kto zrobił coś związanego z kontaktem fizycznym. Nie jest hipokrytą ani natrętnym ojcem z zasadą niezamykania drzwi, czy coś. Wręcz przeciwnie.
Właściwie ja to mam czasem takie myśli, że pod moją nieobecność sam Parkerowi daje porady.
— Jest. — Uparcie odwzajemniam spojrzenie, aż on spuszcza wzrok na owoc, ostatecznie odkładając go z powrotem do miski.
I tyle. Po temacie.
Jest lepiej niż dobrze. Tyle, że nawet ja nie jestem na tyle przyzwyczajona do braku cenzury w relacji z ojcem, by wejść w szczegóły. Nie wchodzę mu do łóżka, nigdy nie wchodziłam. Gdyby tak nie było, wyrosłabym na jeszcze gorszego zboczeńca, a naprawdę nie chciałam wiedzieć co i z kim robił w pościeli, żeby nie tylko spać spokojnie, ale też dać mu wybór. Wybrał, by mi o tym poopowiadać, gdy trochę podrosłam. Tak powinno to wyglądać.
CZYTASZ
LOVELY ➵ spider-man fanfiction part two
Fanfic❝PRZESTAŃ SIĘ DO MNIE KLEIĆ❞ Gdzie dzieciaki próbują dorosnąć, wszechświat robi wszystko, by im w tym przeszkodzić, a Nowy Jork przestaje być taki przyjazny jaki mógł się wydawać. [PART TWO] cover by: alexrove...