[36] 𝐝𝐢𝐜𝐤

1.5K 130 247
                                    

witam kochani

tak, wiem, że zawiesiłam, ale w sumie to chuj z tym, bo wena wróciła i w ogóle sytuacja się poprawiła









Witaj Kalifornio.

Proszę bardzo, wystarczyło zagrożenie na światową skalę, bym wróciła do miejsca, którego jeszcze pod początek października tak bardzo nie chciałam opuszczać. Ponad czterdzieści godzin spędzonych w samochodzie, by dostać się na drugi koniec kraju. Ponad dwa dni w towarzystwie najbardziej nielubianej przeze mnie osoby na świecie, by uciec przed ludźmi, których nie znam i możliwe, że nigdy nie poznam. Zostawiłam w tyle rodzinę i marzenia. Chociaż czy miałam w ogóle jakieś konkretne marzenia?

Los Angeles jest jednym z moich ulubionych miejsc na Ziemi. Nigdy nie bałam się tłumów ani tego tłoku, dusznej pogody, parzącego stopy piasku na plażach nagrzanego słońcem. Wręcz przeciwnie. Miasto Aniołów, Miasto Gwiazd, Miasto Marzeń. Podobno kiedyś podczas dużej awarii prądu mieszkańcy LA pierwszy raz zobaczyli nad głowami niebo, na którym widać było świecące gwiazdy. To musiało być cudowne.

Inną opcją dla nas było Las Vegas, gdzie podobno można w poszukiwaniu czegoś wejść do jednego kasyna czy klubu, a wyjść kilka tygodni później, nie pamiętając już po co się tam weszło. Niby łatwo się zgubić, ale łatwo też zgubić kogoś. Tam nikt by nas nie szukał. Z drugiej strony bałabym się postawić tam nogę, bo znając mnie mogłoby to mieć fatalne skutki, a jako że potrzebujemy pieniędzy, które mamy i niezbyt odnajduję się w blackjacku czy pokerze, byłoby to błędem. Nie możemy sobie pozwolić na błędy. Vegas odpada, więc LA jest dla nas idealną opcją na jakiś czas. Niby wielkie miasto pełne różnorodności, gdzie każdemu wydaje się, że kogokolwiek obchodzi choćby to, co jadł na śniadanie i kiedy ostatnio się upił, jednak ukrywanie się na widoku to sprytny sposób na poradzenie sobie w naszej sytuacji. Póki nie korzystamy z mediów społecznościowych i nie dajemy ludziom głośno do zrozumienia kim jesteśmy i co tu robimy, powinniśmy być bezpieczni.

Ba, możemy sobie nawet pozwolić na coś wygodniejszego niż tylne siedzenie i motel z recepcjonistą zbokiem. Co tam, zasłużyłam sobie. Ściskając w ręku kluczyki i opierając się o ladę nie zwracam uwagi na rozglądającego się wszędzie dookoła chłopaka przewyższającego mnie o dwie głowy, który najpewniej widzi hotel pięciogwiazdkowy pierwszy raz w życiu. Uderzam paznokciami pomalowanymi na czarno (lakier znalazłam z jednym z samochodów) o marmur, czekając cierpliwie, ale wciąż w lekkim stresie, aż recepcjonistka kiwnie głową i pozwoli nam odpocząć po tej beznadziejnej podróży. Och, niczego bardziej nie pragnę niż rzucić się na mięciutkie łóżko z baldachimem i zostać sama ze sobą. Tym razem wykupiłam apartament z paroma pokojami, tutaj i tak nikogo to nie obchodzi. Pewnie większość gości spędza tu tylko noce, organizuje prywatne przyjęcia czy zaprasza do pokoju kogoś, komu chce zaimponować, by ta osoba zachęcona widokiem bogatego wnętrza nie wystawiła rachunku za pójście z nim do łóżka.

— Miłego pobytu, Katherine!

Zabieram kartę od dziewczyny uśmiechającej się do mnie miło z błyskiem w oku. Właściwie ten błysk pojawia się, kiedy zerka na białowłosego chłopaka stojącego parę kroków za mną. Unoszę sztucznie kąciki ust, zbyt zmęczona, by choćby odpowiedzieć.

Tak się teraz nazywam dla obcych ludzi – Katherine Parker, lat dwadzieścia jeden. Nie pytajcie o to z nazwiskiem. Nie chciało mi się zbytnio myśleć, zresztą pod presją nie byłam w stanie.

Śmieszne. Kiedyś może nawet wyobrażałam sobie, że tak będę się nazywać. W sensie, nie Katherine. Parker.

— Chodź, Dick. — Tutaj może, ale tylko może zrobiłam to specjalnie. Okej, przyznaję się. Pozwijcie mnie.

LOVELY ➵ spider-man fanfiction part twoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz