Rozdział 1 - Sabat

195 11 10
                                    

Łysa Góra, 21.06.2015

Księżyc leniwie wspinał się po nieboskłonie. Michał zerknął na niego przelotnie i podjął wędrówkę na szczyt Łysej Góry. Zgrabnie przeskakiwał większe kamienie i zapierał się o belki. Mimo wszechogarniającej ciemności wiedział gdzie stawiać stopy by nie upaść. Przecież znał tę drogę.

Nie był to jego pierwszy sabat, dlatego nie zdziwił go widok wielkiego lelenia. Każda z jego głów poruszała się niezależnie od innych. W jego ciemnych oczach czaiło się wyzwanie.

- Nie ma mięsa, ani kości, ani żadnej wspaniałości. A na jego ukazanie nawet cesarz wstanie – zabrzmiała w głowie Michała zagadka zadana przez zwierzę.

Zmarszczył brwi.

- Łajno – powiedział, uśmiechając się. Oczy zwierzęcia błysnęły i leleń czmychnął w gęstą kosodrzewinę.

W oddali usłyszał czyiś przerażony wrzask. Mgła utrzymywała się na wysokości kolan, otulając miękką pierzyną świat dookoła.

Głośny wizg przeciął powietrze, a Michała przeszył dreszcz. Był już niedaleko szczytu. Kiedy wyszedł na otwartą przestrzeń, wiatr uderzył w niego z taką mocą, że się zachwiał.

Uśmiechnął się. Miło, że Sylfy postanowiły wpaść.

Mimo swojego lekkiego ubioru, Michałowi nie było zimno. Przed wyjazdem wypił duży kubek herbaty rozgrzewającej, uprzednio odprawiając nad nią zaklęcia.

Kilka ciemnych postaci wynurzyło się zza niego. Wiat potargał ich grubymi płaszczami.

Uśmiechnął się z pobłażliwością. Sam był ubrany na ciemno, ale wynikało to bardziej z gustu niż jakiejkolwiek chęci dopasowania się do tej zgrai amatorskich magów. Chociaż woleli jak się ich tytułowało wiedźma i czarnoksiężnik. Chyba lepiej brzmiało. Michał nie był co do tego przekonany. Dla niego tytuły były kwestią drugoplanową. Liczyła się tylko magia.

On miał granatową koszulę z podwiniętymi rękawami i eleganckie spodnie. W dodatku skórzaną torbę przewieszoną przez ramię. Wyglądał jak student, a nie czarodziej, czy może wiedźmak.

Kupalnocka była wydarzeniem oficjalnym, organizowanym cyklicznie od początku dziejów. Tym razem gospodarzem był Czarny Pan. Michał wiedział że mężczyzna ceni sobie każdy najdrobniejszy szczegół, dlatego zrezygnował ze sportowych ubrań na rzecz tych bardziej eleganckich.

Torebeczki z ziołami zaszeleściły w torbie kiedy ją poprawił. Zszedł ze szlaku zagłębiając się w kosodrzewinę. Pozostali podążali wyznaczoną ścieżką. Usłyszał kilka złośliwych komentarzy pozostałych uczestników sabatu.

- Biedaczysko, kolejny człowieczek który postradał zmysły – zachichotała blondwłosa kobieta. Jasne kosmyki targane były wiatrem i wymykały się z jakiegoś starannego upięcia. Kobieta cały czas je poprawiała.

Michał zignorował ją, idąc dalej w stronę szczytu tylko sobie znanym szlakiem. Po chwili wszedł na rumowisko skalne i zwinnie przeskakiwał zdradzieckie kamienie. Na szczycie był trochę przed północą, jak zarejestrował patrząc na opaskę sportową.

- Oczywiście brak zasięgu – mruknął – Mogliby tu wybudować jakąś wieże transmisyjną czy coś...

- Zgadzam się całkowicie – odparł delikatny, kobiecy głos za nim. Wnętrzności mu się zacisnęły.

- Witaj, Anno – przywitał się Michał, całując w policzek rudowłosą kobietę. – Jak podróż? Gdańsk jest daleko.

- Dalej od Krakowa – uniosła brwi, a namalowany na czole sierp księżyca się poruszył – Znośnie. Wagon pociągu był nieco ciasny, ale siedział obok mnie przemiły młody człowiek. – zachichotała i poprawiła torebkę. Stuknęło coś szklanego.

Czarodziej z KrakowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz