Rozdział 17

365 19 7
                                    

Patrzyłam na Keitha, który odbezpieczył pistolet i strzelił w jedną z puszek, ustawionych na drewnianej skrzynce kilka metrów od nas. Opisał tę odległość jako „krótki dystans". Drżały mi dłonie, bo doskonale pamiętałam, co się wydarzyło, gdy Dean zmusił mnie do trzymania broni. Prawie go zabiłam.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedziałam niepewnie, robiąc krok do tyłu.

Keith spojrzał na mnie karcąco przez ramię, więc się zatrzymałam. Przełknęłam z trudem ślinę, próbując uspokoić wystraszone serce.

– Naprawdę nigdy nie strzelałaś?

– Samostrzał się liczy? – pytam piskliwie.

– Kto cię uczył? – Nie poczekał na odpowiedź, tylko uniósł dłoń i zamyślił się przez chwilę. – Niech zgadnę... sam Dean Winchester? – zakpił.

Pokiwałam głową.

– A teraz boisz się broni jeszcze bardziej? – dorzucił.

– Pistolet wyleciał mi z dłoni, uderzył o ziemię i wystrzelił – wyjaśniłam, obejmując się mocno ramionami. – Nie chciałam go trzymać, prosiłam go, żeby mnie nie zmuszał, ale... – Wzięłam głęboki oddech i zmarszczyłam brwi. – Nieważne.

– Nie jestem taki jak on, więc może pozwolisz mi spróbować? – Wyciągnął rękę w moim kierunku, ale zawahałam się. – No dalej, Cassandro, chodź do mnie – powiedział miękko.

Nie wiem, czy to jego urok osobisty, ton głosu, a może poczucie bezpieczeństwa, ale zmniejszyłam dzielący nas dystans, stając przy nim ramię w ramię. Odetchnęłam głęboko, gdy uniósł broń i wyprostował rękę. Przyjrzałam się uważnie jego twarzy, która zaczęła przypominać maskę. Keith wytężył wzrok, wycelował i strzelił, zrzucając jedną z puszek.

– Dobrze, a teraz ty – mruknął.

Obrócił głowę w moją stronę, złapał delikatnie za dłoń i położył ją na pistolecie. Był zimny w dotyku i od razu wzbudził we mnie niepokój. Wiedziałam, że nawet nie powinnam próbować tego robić, bo mogło się skończyć gorzej niż ostatnio.

– Cassandro – szepnął, stając za mną. Wciąż mnie dotykał, więc skupiłam się na przyjemnym cieple bijącym od jego skóry. – Złap pistolet obiema dłońmi i powoli wyprostuj ręce – poinstruował.

Zrobiłam to, chociaż moje serce biło w szalonym tempie, bo zwyczajnie się bałam. Chyba najbardziej samego faktu, że mogłabym się skompromitować. Oczywiście, Keith zdawał sobie sprawę, że brakowało mi umiejętności, byłam niezdarą i lubiłam wpadać w kłopoty, ale chciałam mu również pokazać, że nie jestem taka najgorsza.

Przez przypadek nacisnęłam spust i pocisk trafił w ziemię. Podskoczyłam ze strachu, prawie wypuszczając broń, ale w ostatniej chwili złapał ją Keith. Uniósł kącik ust, jakby naprawdę nic się nie stało i podał mi pistolet.

– No cóż, strzał roku to nie był, ale przynajmniej nie wycelowałaś w żadną żywą istotę, a to już ogromny sukces.

Chyba próbował mnie pocieszyć, ale jego słowa dały odwrotny skutek – zaczęłam się jeszcze bardziej przejmować i stresować. Uniosłam powoli ręce, zamknęłam oczy i strzeliłam.

– Nie wiem, gdzie poleciał pocisk, ale chyba w niebo – rzucił rozbawiony Keith. – Oj Cassie, Cassie... – wymruczał, znowu stając za mną. Objął swoimi dłońmi moje i wycelował. – Uspokój oddech – polecił, przysuwając się bliżej. – Skup się na puszce, na niczym innym. Wycisz myśli i posłuchaj intuicji. Broń jest tylko narzędziem, a to ty decydujesz o wystrzale. – Unosi nasze dłonie wyżej. – Jeśli ustawisz się w ten sposób, to pocisk prawdopodobnie trafi w korę tego najbliższego drzewa, między trzecią a czwartą gałąź, licząc od dołu. – Opuścił delikatnie nasze dłonie. – Teraz trafiłabyś w korzenie tego drzewa. – Ustawił mnie z pozycji wyjściowej, przyłożył swój policzek do mojego, wstrzymał na chwilę oddech, a potem nacisnął mój palec, który kurczowo przytrzymywał spust. Czułam siłę odrzutu, ale Keith wzmocnił uścisk, więc tylko naparłam plecami na jego twardą klatkę piersiową. – Następnym razem ugnij lekko nogi, stań w lekkim rozkroku i, pod żadnym pozorem, nie odrywaj stóp od ziemi.

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz