Rozdział 52

138 20 5
                                    

Cassie karała mnie milczeniem. Wróciła z łazienki w kiepskim humorze i rzuciła się na łóżko. Patrzyłem jak zakopywała się w pościeli w kompletnej ciszy. Zaczynałem mieć powoli wyrzuty sumienia, chociaż nie uważałem, że zrobiłem coś złego. Flirtowałem z Karen, ale nie podałem jej swojego imienia, nie zostawiłem numeru ani nie wypytywałem o żadne bzdury. Nie byłem nią zainteresowany, choć podobała mi się myśl, że Cassie mogłaby być zazdrosna. Jednak nie oczekiwałem takiego efektu. Miałem nadzieję, że dziewczyna straci zainteresowanie, skoro ignorowałem ją taki szmat czasu. Niestety, najwyraźniej liczyła na coś więcej, bo wyglądała na podekscytowaną, gdy dyskutowaliśmy o polowaniu w innym stanie.

Nie chciałem jej robić nadziei.

Odstawiłem w barze szopkę, bo naprawdę chciałem, aby się wkurzyła. Plan był taki, że się wkurzy i odpuści, ale ona postąpiła zupełnie inaczej. Przez chwilę miałem wrażenie, że czuła się zraniona, bo wybrałem inną dziewczynę.

Zależało mi na jej bezpieczeństwie, ale Bobby i Sam mieli rację. Jeśli dopuściłbym Cassie do siebie, to wydałbym na nas wyrok. Zrobiłbym dla niej wszystko, mając w dupie siebie i ten posrany świat. Uczucia były niczym pierdolona pułapka, której nie potrafiłem rozpoznać i ominąć. Zawsze wpadałem w sam jej środek, a potem musiałem patrzeć na... śmierć, która rozdzierała moje serce na pół. To nie tylko dotyczyło Lisy, ale również bliskich mi osób. Pożegnałem więcej ludzi niż przeciętny, normalny człowiek.

Wyrzuciłem z głowy zbędne myśli i zapatrzyłem się w sufit, chyba licząc na jakieś cholerne objawienie. Sen nie nadchodził, więc westchnąłem ciężko.

– To będzie długa noc – mruknąłem pod nosem i zerknąłem na drugie łóżko.

Cassie spała albo świetnie udawała, że spała. Nie miałem ochoty wkurzać jej bardziej, dlatego odpuściłem w nadziei, że następnego dnia będzie lepiej.

۞

Ale nie było wcale lepiej.

Zasnąłem nad ranem i nie pospałem zbyt długo, bo Cassie postanowiła zostać rannym ptaszkiem. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się po pokoju. Usiadłem z wrażenia, widząc dziewczynę owiniętą w sam ręcznik. Oblizałem spierzchnięte wargi i błyskawicznie się upomniałem, przypominając sobie rozmowę z bratem.

Miałem odpuścić, ale niby jak?

– Powinnaś się ubrać – powiedziałem zachrypniętym głosem.

Cassie wzruszyła ramionami i przespacerowała się wzdłuż pokoju, przytrzymując dłonią ręcznik przy piersiach. Gapiłem się na nią jak idiota. Zamrugałem i zacisnąłem zęby, bo milczenie mogłem jeszcze zrozumieć, ale karanie w TAKI sposób było cholernie niesprawiedliwe. Nie mogłem jej dotknąć, do cholery.

– Ubierz się – rzuciłem ostrzej niż zamierzałem.

Dziewczyna zatrzymała się w miejscu i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Naprawdę? – zakpiła.

– Cassie – warknąłem.

Przewróciła oczami i na krótką chwilę odchyliła głowę do tyłu, przez co mogłem lepiej przyjrzeć się długiej i smukłej szyi. Mój wzrok od razu powędrował w stronę odsłoniętych ramion, na koniec zatrzymując się na uwydatnionym biuście. Nie była tak hojnie obdarzona jak Karen, ale wolałem ją.

Gdybyśmy nie byli łowcami, a ona nie miała na karku zgrai potworów... Seks ze mną na pewno poprawiłby jej humor.

– Nie miałeś nic przeciwko, gdy piersi kelnerki wylewały się z jej mundurka, ale robisz aferę o głupi ręcznik, który z pewnością zakrywa więcej!

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz