Rozdział 41

147 19 5
                                    

Wpatrywałam się w plecy Deana, mając potworne wyrzuty sumienia.

Zginęło dziewięć dziewczyn.

– Zostań tutaj – poprosiła Jo, zbliżając się niepewnie do mnie. – Jesteś ranna.

– Zabiją was – powtórzyłam. – Nie zależy im na was, dlatego nawet nie będą się zastanawiać. Dopóki jesteście przy mnie...

– Jo! – zawołał Dean, rzucając mi wściekłe spojrzenie.

– Nie rób tego – szepnęłam do przyjaciółki, łapiąc ją za nadgarstek.

Mój uchwyt był luźny, bo bolało mnie całe ciało. Gdybym miała więcej duszy, to z pewnością nie stałabym o własnych siłach.

– To jedyne wyjście. Musimy zatrzymać go, zanim dotrze do Nicholasa i zda mu relację z tego, co tutaj się stało. Może uda nam się również uratować dziewczynę, skoro nie daliśmy rady uratować pozostałych.

Jo bardzo starała się panować nad mimiką twarzy, ale dostrzegłam w jej oczach poczucie winy. Nie byłam pewna, czy skierowane do mnie, czy może do siebie samej. Pragnęłam wierzyć, że moja najlepsza przyjaciółka nie obwinia mnie za śmierć niewinnych ludzi. Nie rozpaczałam nad martwymi ciałami tych dziewczyn, ale jak mogłam to robić, skoro czułam tak niewiele?

– Pójdę już – mruknęła i poszła za Samem.

Ketch stanął obok. Czułam jego wzrok na swojej twarzy, ale nie chciałam na niego patrzeć.

– Też pójdę. Tak na wszelki wypadek. – Westchnął, bo nie zareagowałam w żaden sposób. – Cassie...

– To była zemsta – przerwałam mu. – Dobrze o tym wiesz. Chciał, żebym cierpiała, czy coś w tym stylu, ale nie wie, że musiałam spalić kawałek duszy, aby użyć mocy medalionu.

– Chloe nie ubolewała nad skutkami ubocznym – przypomniał.

Przestąpiłam z nogi na nogę i na krótką chwilę spojrzałam na Arthura.

– Pójdę z wami.

– To nie ma...

– Pójdę – powiedziałam stanowczo. – Wezmę tylko strzelbę z nabojami i pójdę.

Ketch już otwierał usta, żeby zaprotestować, ale bardzo szybko je zamknął, widząc moją niezadowoloną minę. Nie miałam zamiaru nikomu pozwolić, aby mówił mi, co mam robić.

– Przyniosę ci ją – mruknął z wyrzutem.

۞

Przedzieranie się przez las w takim stanie okazało się bardzo kiepskim pomysłem. Ketch kilkukrotnie musiał przytrzymać mnie za łokieć, żebym nie upadła. Obijałam się o konary drzew i robiłam dużo krótkich przystanków, aby nabrać odpowiednią ilość powietrza do płuc. Ocierałam rękawem brudnego swetra pot z twarzy. Przyciskałam do klatki piersiowej strzelbę i modliłam się, abym nie musiała jej użyć. Wystarczyło, że potknęłam się przed Williamem. Gdyby zobaczył moją celność, a raczej jej brak, to z pewnością znowu nieświadomie spaliłabym kolejny kawałek duszy.

Wydarzenia sprzed godziny powinny wzbudzić we mnie więcej emocji, ale nie czułam nic oprócz niepokoju. Bardziej przejmowałam się faktem, że William uciekł niż dziewięcioma martwymi ciałami i porwaną dziewczyną.

– Wszystko gra? – szepnął Ketch, gdy nagle zatrzymałam się i oparłam dłonią o drzewo.

– Tak – wyrzęziłam.

Zacisnęłam powieki, gdy usłyszałam łamanie gałęzi, które stawało się coraz głośniejsze. Spodziewałam się, że to Dean. Otworzyłam oczy i dotarło do mnie, że miałam rację.

Nie próbuj mnie ratować (Supernatural) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz