rozdział 7.

1.4K 52 61
                                    

Louis obudził się pierwszy i szczerze nawet się wyspał, zważywszy na to, że spał pół na pół na łóżku szpitalnym razem z brunetem i budził się co chwilę by doglądać młodszego, który praktycznie przez cały czas nie zmienił swojej pozycji i nadal leżał na torsie szatyna, a ich nogi były splątane, na co szatyn w ogóle nie protestował i z przyjemnością przyglądał się śpiącej na jego torsie istotce. Brunet powoli zaczął się niespokojnie poruszać i mamrotać coś pod noskiem, uroczo go marszcząc.

- Hazz, wstawaj słońce - powiedział i pocałował go w czekoladowe loczki.

- Jeszcze 5 minut Loueh - mruknął sennie, dalej wtulając się w szatyna, mrucząc z przyjemności.

- Jesteś pewny, że jesteś człowiekiem, a nie kotem?? - zapytał ze śmiechem Louis.

- Dla ciebie Lou mogę być nawet gołębiem - powiedział cicho i przetarł oczy piąstkami.

Szatyn słowa młodszego podsumował głośnym śmiechem, lecz zaraz przestał, gdy zobaczył srogi wzrok loczka, choć oczy go zdradziły, ponieważ widział w nich iskierki szczęścia i radości.

- Byłbyś cudownym gołębiem Hazz - próbował powiedzieć, bez śmiechu starszy, co cudem mu się udało.

- Wiem - wypiął dumnie pierś brunet, lecz po chwili wybuchnął głośnym śmiechem do którego dołączył również szatyn.

- Harreh, chciałbym cię przeprosić za to, że cię uderzyłem. Wiem jestem debilem, ale...

- Lou - przerwał mu loczek - wybaczam ci

- Naprawdę? Dziękuję, dziękuję- pocałował bruneta w czoło.

Młodszy znowu wtulił się w tors mężczyzny, mrucząc cicho. Louis powoli nawijał na palce, czekoladowe loczki i próbował je wyprostować, co nie za bardzo mu szło, lecz Harremu wogule to nie przeszkadzało, można powiedzieć, że brunet wręcz uwielbiał jak ktoś bawił się jego włosami, ponieważ bardzo go to uspokajało.

- Hazz, muszę pójść po lekarza, bo wcześniej zapomniałem gdy się obudziłeś - powiedział cicho, lecz gdy nie otrzymał odpowiedzi, spojrzał na młodszego i zauważył, że ten znowu zasną, na co pokręcił z rozczuleniem głową - No dawaj Harold, budzimy się - zaśmiał się i pocałował bruneta w czoło, gdy ten otworzył powoli oczy.

Louis zdjął delikatnie z siebie Harre'go i zaśmiał się znowu, gdy jego wzrok skrzyżował się z tym naburmuszonym loczka.

- Już się tak nie denerwuj - powiedział ze śmiechem szatyn - Zaraz wracam kochanie - uśmiechnął się i wyszedł z sali.

Harry, grzecznie czekał w sali na Louisa, a w tym czasie grał w gry na telefonie starszego, niestety nie miał swojego, ponieważ rodzice uznali, że nie jest mu potrzebny i mu się nie należy.

Po chwili brunet usłyszał skrzypnięcie drzwi i od razu oderwał się od telefonu, lecz przy wejściu nie zobaczył Louisa, czy lekarza, ale czwórkę uzbrojonych mężczyzn z wysokim brunetem na przodzie. Szczerze powiedziawszy młodszy lekko się wystraszył i modlił się, żeby starszy już wrócił.

Wysoki mężczyzna, powoli podszedł do loczka i chwycił jego podbródek.

- Witaj Harry, gdzie zgubiłeś narzeczonego?? - zaśmiał się mężczyzna, dokładnie przyglądając się twarzy chłopca, która wyrażała strach i zdezorientowanie sytuacją.

- Poszedł po lekarza - powiedział cicho brunet - Kim jesteś? - zapytał również cicho.

- Powiedzmy, że starym znajomym Louisa - zamyślił się na chwilę mężczyzna.

- Hazz lekarz ma przyjść za pół godziny..... - do sali wszedł szatyn, który od razu się zatrzymał, gdy zobaczył uzbrojonych mężczyzn - Wynoś się stąd Grimshaw i odejdź od Harre'go - warknoł niebieskooki.

Szatyn chciał podejść do Grimshawa, lecz zatrzymał się gwałtownie gdy do skroni loczka została przystawiona broń, a brunet pisnął.

- Nie ruszaj się Tomlinson, bo dzieciak zginie - powiedział z chytrym uśmiechem Nick.

- Spróbuj tylko - wycedził przez zęby starszy.

Louis znowu chciał podejść, lecz znów się zatrzymał, gdy usłyszał odbezpieczenie broni i cichy szloch zielonookiego.

- Mówiłem coś Tomlinson - powiedział mężczyzna, spoglądając kontem oka na bruneta, po czym kiwnął głową do jednego z goryli, aby ten zamknął drzwi, a drugi miał trzymać niebieskookiego.

- Czego chcesz Grimshaw? - warknoł szatyn.

- Zemsty, a do tego będzie mi potrzebny twój narzeczony - odparł wypranym z emocji głosem mężczyzna.

Nick powoli podszedł do Tomlinsona i wyciągnął z kieszeni niedużą strzykawkę, po chwili znów wrócił pod łóżko bruneta.

- Co ty robisz!? - krzyknął szatyn, gdy zobaczył, że Grimshaw wstrzykuje zawartość do kroplówki loczka - Zostaw go! - próbował się wyrwać, lecz mężczyźni byli silniejsi.

- Uspokój się Tomlinson, to tylko środek usypiający, na razie dzieciakowi nic się nie stanie - zaśmiał się Nick.

Na dowód wskazał na bruneta, który opadł na poduszki i naprawdę wyglądał jakby spał, co odrobinę uspokoiło szatyna, lecz gdy zobaczył, że mężczyzna odpina od loczka wszystkie kabelki, po raz drugi próbował się wyrwać.

Powalił dwóch goryli i chciał wyminąć trzeciego, co mu się udało, lecz kompletnie zapomniał o czwartym mężczyźnie, który pilnował drzwi i dostał czymś mocno w głowę, przez co zrobiło mu się ciemno przed oczami, a ostatnim co usłyszał, przed utratą przytomności było

- Żegnaj Tomlinson.

MAŁŻEŃSTWO Z BOSSEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz