rozdział 17.

968 43 8
                                    

Kilka najbliższych dni spędzili w łóżku, odsypiając nieprzespane noce, wstając głównie tylko do toalety lub, żeby coś zjeść. Szatyn, przez to, że zawsze miał zabiegane dni, gdzie wstawał wcześnie rano, a do domu przychodził, albo późno w nocy lub bardzo wczesnym rankiem. W dzień przyzwyczaił się do ciągłego ruchu, przez co teraz nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu, chodząc bez celu po całym domu, albo pospać chociaż kilka godzin dłużej, lecz gdy kładł się w łóżku, młodszy przytulał się do niego jak miś koala i odcinał jakieko szanse na wstanie, oczywiście starszy nie narzekał, ponieważ bardzo polubił spanie z brunetem, więc przez większość czasu przyglądał się śpiącej obok niego istocie z rozczulonym uśmiechem.

Dzisiejszy dzień również mieli spędzić jak kilka poprzednich, czyli głównie spanie lub chociaż leżenie w łóżku, lecz przerwał im głośny dzwonek do bramy, przez co młodszy, który zasnął podczas oglądania filmu z głową opartą na ramieniu szatyna, lekko podskoczył przestraszony, nagłym i głośnym hałasem.

- Pójdę zobaczyć, kto to - powiedział szatyn i pocałował bruneta w czoło, który jeszcze zaspany przecierał oczy piąstkami i lekko skinął głową - Zaraz wracam - powiedział jeszcze, zanim wyszedł z pokoju, na co młodszy kolejny raz skinął głową.

Niebieskooki szybko zbiegł po schodach na dół, a dźwięk dzwonka robił się coraz bardziej denerwujący, a osoba, która go wciskała chyba bardzo chciała tu wejść. Szybkim krokiem pokierował się w stronę przedpokoju, gdzie sprawdził na kamerze kto przyszedł i jakie było jego zdziwienie gdy rozpoznał osoby stojące pod bramą. Wcisnął guzik by je wpuścić i przekręcił zamek w drzwiach otwierając je.

- Niezmiernie się cieszę, że was widzę - powiedział z udawanym uśmiechem i radością w głosie szatyn - Co was sprowadza w moje skromne progi? - zapytał po chwili, podając dłoń mężczyźnie.

- Witaj Louis - przywitał się z nim, uściskiem dłoni Desmond, wchodząc wraz z Anne do dalszej części domu jak do siebie, co trochę zirytowało niebieskookiego.

- Co was sprowadza? - zapytał ponownie, gdy nie otrzymał odpowiedzi, lecz tym razem słychać było nutkę jadu w jego głosie.

- Przyjechaliśmy omówić kilka spraw - powiedział dość tajemniczo Des, siadając na kanapie w salonie, a obok niego Anne.

- Gdzie Harold? Z nim też chcemy porozmawiać - zapytała kobieta, a szatyn prychnął cicho.

- Od kiedy was to obchodzi - wyszeptał z jadem w głosie niebieskooki.

- Mówiłeś coś Louis? - zapytał ze zmarszczonymi brwiami Desmond, wpatrując się w niego.

- Nie - uśmiechnął się sztucznie do małżeństwa - Pójdę po Harry'ego - zaproponował, lecz gdy miał już ruszyć w stronę schodów na górę, zszedł z nich właśnie Harry, który od razu gdy zauważył rodziców spiął się i lekko cofnął.

Louis od razu razu do niego podszedł i złapał za rękę w geście wsparcia, wpatrując się w szmaragdowe oczy bruneta. Delikatnie pociągnął go w stronę drugiej kanapy, naprzeciwko małżeństwa, które przypatrywało im się z lekkim obrzydzeniem, a w oczach Desmonda można było zobaczyć iskierki gniewu.

- Więc słuchamy - powiedział szatyn, gdy już siedzieli na kanapie, a on nadal trzymając małą dłoń loczka, mając nadzieję, że choć trochę go to uspokajało.

- Zacznijmy od tego dlaczego Harold nie chodzi do szkoły? - zapytał Desmond, spoglądając raz na szatyna a raz na bruneta.

- Strasznie dużo się działo przez te kilka tygodni, więc od początku następnego tygodnia będzie go uczył mój przyjaciel - powiedział spokojnie niebieskooki

- Dlaczego Harold był w szpitalu? - zapytała kobieta, patrząc pustym wzrokiem w Harry'ego, który przez natarczywe spojrzenie skulił się, a starszy objął go ramieniem.

- Badania kontrolne - skłamał szatyn, mając już w tym wprawę, będąc szefem mafii.

- Z tego co wiem to u Harolda nie ma czego kontrolować - zauważył i rozsiadł się bardziej na kanapie, a młodszy odruchowo się do nadgarstków gdzie były jeszcze nie całkiem zagojone blizny, co nie uszło uwadze starszego mężczyzny, który wstał z kanapy i podszedł do Harry'ego, niezbyt delikatnie ciągnąc go za rękę, podwijając rękawy bluzy - Pedał się tnie - zaśmiał się Desmond, popychając bruneta, który upadł na podłogę, a szatyn od razu do niego podbiegł i poprowadził go znowu na kanapę - Nie masz co robić w życiu, gówniarzu?! - warknął mężczyzna, a młodszemu oczy zaszły łzami - Co za ciota - prychnął.

- Zamknij się - warknął szatyn, wstając z kanapy i zasłonił swoim ciałem bruneta.

- Ty Louis też nie jesteś lepszy, myślałem, że jako szef mafii będziesz umiał porządnie zdyscyplinować tą dziwkę, a on u ciebie ma jak w raju, który mu się nie należy - powiedział mężczyzna - Chciałem jak najszybciej pozbyć się go z domu, ponieważ nikt nie chce takiej cioty jak on, tym bardziej ja, a ty mi to ułatwiłeś - zaśmiał się Desmond.

Louis był wściekły, a ciche pociąganie noskiem młodszego, powodowało, że szatyn był jeszcze bardziej wściekły na Desa. A gdy mężczyzna kolejny raz chciał coś powiedzieć niebieskooki zamachnął się i uderzył go z całej siły,  pięścią w twarz. Mężczyzna szybko oddał szatynowi, przez co loczek pisnął. Gdy obydwoje zaczęli się coraz mocniej przepychać i bić, wymieniając przy okazji najgorsze epitety w swoje strony, młodszy postanowił ich rozdzielić, zanim zajdzie to za daleko.

Powoli podszedł do dwójki, a pojedyncze łzy nadal spływały po policzkach.

- Przestańcie! - krzyknął brunet, lecz nic to nie dało, podszedł do nich bliżej, lecz zanim zdążył cokolwiek zrobić, został uderzony przez przypadek lub nie i upadł na podłogę.

Louis widząc, że brunet upadł zaprzestał swoich ruchów i szybko do niego podbiegł.

- Nic ci się nie stało Hazz? - zapytał wystraszony szatyn, tuląc do siebie młodszego i całując w czoło.

- Nie - powiedział cicho loczek i powoli za pomocą starszego wstał.

Obydwoje odwrócili się w stronę Desmonda, który w ręce trzymał broń skierowaną w stronę szatyna.

- Myślałeś, że przyjdę tu bez zabezpieczenia, wiedząc że masz cały arsenał w piwnicy - prychnął mężczyzna - Pakuj się Harold, ślub zostaje odwołany. Wyjdziesz za mąż za Grimshawa - powiedział.

- Nie chcę! Kocham Lou! - zapłakał brunet, wtulając się w większe ciało szatyna.

- Nie dyskutuj z ojcem, bo za chwilę twój kochać będzie leżał trzy metry pod ziemią - odezwała się Anne wstając z kanapy i podchodząc do Harry'ego, którego pociągnęła za rękę, lecz ten się stawiał.

Louis korzystając z lekkiego zamieszania, powoli podszedł do Desmonda z zamiarem odebrania mu broni. Gdy był wystarczająco blisko złapał za nią, lecz mężczyzna nie był wcale taki słaby i mocno ją trzymał. Zaczęli nią szarpać.

Brunet widząc co robi szatyn, chciał uwolnić nadgarstek z mocnego uścisku matki, co po jakimś czasie mu się udało i szybko pobiegł w stronę dwóch mężczyzn.

- Zostaw go! - krzyknął do ojca, loczek, mężczyźni zatrzymali się, a Desmond podszedł bliżej niego, nadal mocno trzymając broń w dłoni.

- Za kogo ty się uważasz gówniarzu! Nie jesteś nic wart, jesteś śmieciem! - krzyczał na cały głos mężczyzna wymachując odbezpieczoną bronią, a po twarzy bruneta ciekły łzy.

Des nie zdając sobie sprawy, że wymachuje odbezpieczoną bronią robił to dalej, przez co po chwili przypadkowo pociągnął za spust, a po domu rozniósł się głośny huk i krzyk.

_____________________________________

Miłego weekendu! 😄

Będziecie oglądać Grammy?

MAŁŻEŃSTWO Z BOSSEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz