~3~

56 2 0
                                    

Wróciliśmy do domu koło godziny 16. Kupiliśmy dużo przekąsek i trochę nowych ciuchów. Oczywiście rodzice nie skąpili pieniędzy. Nie jedna osoba by się cieszyła. Nie to, że mi się to nie podoba, tylko jakby ja niezbyt lubię żyć w przepychu. Za dużo się dzieje.

W domu nie odezwałam się słowem do rodziców. Nadal miałam im to wszytsko za złe. Zabrałam tylko strój i potrzebne mi przybory do treningu. Wyszłam z domu nic nie mówiąc, ale przecież wiedzą. Na podjeździe minęłam się z tym facetem co chce kupić dom.

-Dzień dobry!-krzyknął do mnie.

Spojrzałam na niego wkurzona i nie odpowiedziałam. Ruszyłam tylko w stronę mojej szkółki karate. Na szczęście strzelanie z łuku mam w tym samym budynku. Nie muszę nigdzie daleko chodzić.

Doszłam tam w mniej niż 10 minut. Budynek był duży, prawie cały był przeszklony, a pomalowany  na kolor czarny. To jest mega elegancki budynek. Niektórzy mogli by przypuszczać, że jest to jakaś firma.

Weszłam do środka i przywitałam się z sekretarką. Była to miła kobieta średniego wzrostu z lokowanymi czarnymi włosami. W dodatku BARDZO miła. Naprawdę. Anioł nie kobieta.
Skierowałam się w stronę szatni, żeby przebrać się w strój sportowy. Najczęściej przebieralnie były puste, tym lepiej dla mnie. Nie ćwiczyło tu dużo osób. Może z 10. Chociaż nie wiem ile na strzelnictwo się wpisało.

Przebrałam się szybko, zabrałam butelkę z wodą i weszłam do sali. Było tu trochę duszno. W wyznaczonych miejscach ćwiczenia się już odbywały, a nauczyciele w drugim końcu sali instruowali małe dzieci, które dopiero co się uczyły. Słodziaki.

-Dobry wieczór Mai. - odezwała się pani za mną.

-Dobry wieczór Kaiko -odpowiedziałam pośpiesznie. Tak, mówiłam do niej po imieniu.

-Dzisiaj ostatnie treningi?

-Niestety. Strasznie mi szkoda. Nie chcę was opuszczać. No i ogólnie gdzieś się przeprowadzać.

-Rozumiem. Masz mój numer, dzwoń kiedy będziesz potrzebowała.

-Dziekuję.

Weszłyśmy na materac i rozpoczęliśmy trening. Kaiko to była najlepsza trenerka jaką znam. Nie uważała jakoś specjalnie, tylko biła się jak na prawdziwym ringu. Dlatego lubiłam z nią ćwiczyć. Dzięki niej nauczyłam się wielu świetnych rzeczy. I sztuczek też. Lekcje są z nią ciekawe i dynamiczne.

Koło godziny 19 skończyłam pierwsze zajęcia. Miałam pół godziny na odpoczynek. Niedługo zaczynam ostatnią lekcję strzelania z łuku. Uwielbiam to. To moja pasja chyba. Jeśli kiedykolwiek musiałabym walczyć, NAPEWNO wybrałabym łuk. No i moje umiejętności karate, ale to chyba jasne.

Zmieniłam strój na jakieś zwykłe legginsy i podkoszulkę. Zabrałam plecak i weszłam schodami na kolejne piętro. Tutaj było spokojniej. W trakcie mojego treningu ze mną na sali jest jeszcze dwóch chłopaków. Nie wiem, czy więcej osób ćwiczy.
Rzuciłam plecak pod ścianą i weszłam na salę. Tu było o wiele spokojniej. Poszczególne ,,tory" były od siebie oddzielone. Każdy miał trzy tarcze na swoim torze. To było wystarczająco dużo. Serio.

-Oo witam naszą Mai. Co tam u ciebie? - spytał mój nauczyciel Daichi.

-Całkiem. To moja ostatnia lekcja tutaj i wogóle ostatnie godziny w Japonii. Niezbyt dobrze. Ale, co u pana?

-Oh, spokojnie mała. To będzie najlepszy trening i najlepsze godziny tutaj. Łap za łuk i lecimy.

Posłusznie wzięłam łuk przypisany mnie i stanęłam we wskazanym miejscu. Skupiłam się na tarczach.  Daichi jeszcze trochę mnie poprawiał, dopowiadał coś bądź pokazywał jeszcze jakieś sztuczki. Nie potrzebowałam już mega wymagających treningów. Teraz tylko się udoskonalam. Nazwijmy to tak.
Tutaj było naprawdę cicho, więc mogłam się skupić. Najczęściej trafiałam w środek lub obok niego. Byłam zadowolona z efektów.

Po skończonym treningu odłożyłam sprzęt na półkę, poszłam po strzały na tor i je również odłożyłam. Zabrałam plecak, a po drodze się napiłam. Można pomyśleć, że to nie jest męczące zadanie, strzelanie z łuku. Jednak trochę jest. Napewno nie tak jak karate.
W holu zgromadziła się duża ilość osób. Wszyscy byli w garniturach z jakimiś teczkami. Obstawili biurko sekretarki. Biedna nie mogła sobie dać rady. Zdecydowałam się jej trochę pomóc. Ci ludzie serio byli niepoważni.

-Dzień dobry. Co się tu dzieje?-spytałam pewnym siebie głosem. Zawsze taka byłam.

-O...umm...Dzień dobry...my szukamy niejakiej ...to ty! - krzyknął jeden z nich.

Od razu wszyscy zwrócili się w moją stronę z jakimiś kartkami i dyktafonami. Co tu się odpierdziela? Złapałam plecak i chciałam odejść, ale odwracając się uderzyłam w jakiegoś faceta za mną. Próbowałam ich uspokoić, ale to nic nie dało. Rzucali różnymi pytaniami. Jedno tylko zapadło mi w głowę: ,,Czy to prawda, że firma twoich rodziców zbankrutowała?".
Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż jakaś silna ręka złapała mnie za łokieć i wyciągnęła z tłumu. To był Akio. Kolega z treningów. Spojrzałam na niego z wdzięcznością w oczach. Poszliśmy od razu do szatni, tyle że męskiej. Ale nikogo nie było.

-Dzięki. - zaczęłam.

-Co oni od ciebie chcieli?

-Nie mam pojęcia. Rzucali tymi pytaniami, nawet ich nie słyszałam. Chociaż jedno zapadło mi w głowie..

-Jakie?

-Czy moich rodziców firma zbankrutowała? To... dziwne pytanie trochę

-Czemu?

-Bo wyprowadzamy się właśnie przez ich pracę, bo kupili też wolny plac i chcą wybudować tam swoją placówkę

-A może...może tutaj zbankrutowali i chcą zacząć gdzie indziej.

-To...całkiem możliwe... Jeszcze raz dzięki. Muszę się zbierać.

Wyszłam szybkim krokiem z pokoju, zabrałam kurtkę i wyszłam. Było całkiem ciepło jak na wieczór. Miałam krótką drogę do domu. Nie czekałam na nic. Od razu pobiegłam w jego stronę. Muszą mi to wytłumaczyć. Muszą. Jak to zbankrutowali. Niedawno podobno mieli jeszcze jakieś zamówienia. Coś projektowali. A jeśli...jeśli to były tylko podchody, żebym się o niczym nie dowiedziała? No po prostu uwielbiam ich...

Warrior M.| Missing Avenger pt.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz