Nie jestem pewna ile czasu minęło. Wszystko to działo się tak przerażająco szybko.
Stałam razem z Fredem i z Georgem po wymagającej i trudnej walce z paroma śmierciożercami. Całe szczęście wszyscy byliśmy jeszcze zdrowi i nic nikomu się nie stało.
Po kilku chwilach na korytarzu pojawiła się przestraszona grupka osób w młodszym wieku. Byli to uczniowie, którzy zgubili się, gdy prowadzono wszystkich w bezpieczne miejsca albo po prostu chcieli pomóc w walce.
- Ej! Dzieciaki! - krzyknął Fred nieco zbyt impulsywnie i machnął ręką na młodszych.
- Fred! Spokojniej... - powiedziałam cicho, bo zauważyłam strach na oczach małych czarodziejów. - Dlaczego nie jesteście z resztą? - spytałam, kiedy dzieci podeszły do nas.
- Chcieliśmy tylko pomóc. - wyszeptał niski blondynek i spojrzał się na swoje buty.
- Najbardziej byście nam pomogli gdybyście stąd zmykali. - warknął Fred. Widać było, że jest już zdenerwowany bitwą i nie potrafi zachować się wobec dzieci mniej nerwowo.
- Musicie iść, tutaj jest zbyt niebezpiecznie. - uspokoiłam maluchy i spojrzałam na Freda. Chłopak stał ewidentnie wkurzony i zmęczony. Po jego kochanej twarzy spływały strumienie ciemnego potu.
- Możemy ich zaprowadzić. - zaproponował od niechcenia George, który dotąd się nie odzywał. - Tajnymi przejściami dojdą do lochów, a tam powinno być spokojnie.
- Dobra, dzieciaki idziecie z tymi panami, jasne? - spytałam wskazując na Freda i George'a.
Stwierdziłam, że pójdę za nimi, ponieważ wydaje mi się, że Weasley'owie niekoniecznie dobrze zaopiekują się młodymi.
Idąc tak zniszczonymi w wyniku bitwy korytarzami, które nie przypominały już starych murów Hogwartu, poczułam czyjąś obecność za plecami. Nagły chłód opanował moje ciało. Odwróciłam się ostrożnie i niepewnie, i wtedy zobaczyłam dwie wysokie, czarne postacie stojące tuż za mną. Ledwo zdążyłam odskoczyć w bok przed rzuconym zaklęciem.
W następnej chwili odwrócili się bliźniacy, którzy usłyszeli świst za plecami. Ujrzeli kolejną parę śmierciożerców.
- George, bierz dzieciaki! - zdążył krzyknąć Fred i pobiegł w moją stronę, ciskając zaklęciami obronnymi. George jak najszybciej wprowadził grupkę do jednego z tajnych przejść i pomógł im dojść w bezpieczne miejsce.
- Drętwota! - wrzasnął rudzielec, jednak zaklęcie nie trafiło w przeciwnika.
Zupełnie niespodziewanie obok nas pojawiła się pewna postać i pomogła nam rzucać zaklęcia. Był to Percy Weasley - członek rodziny Weasley'ów, starszy brat Freda i George'a. Percy oddał się Ministerstwu Magii i zostawił rodzinę. Dzisiaj, jednam wrócił do Hogwartu, chcąc pomóc w walce z Voldemortem.
Dosłownie parę sekund później zjawili się Ron wraz z Harrym i Hermioną. Nie mam pojęcia skąd oni się wzięli, ale ważne było to, że podbiegli do nas i starali się pomóc.
- Hej, panie ministrze! - wrzasnął na całe gardło Percy. Okazało się bowiem, że jednym ze śmierciożerców był Thicknesse. - Czy już panu mówiłem, że rezygnuję z pracy?
- Percy, żartujesz! - odkrzyknął Fred, zdziwiony nagłą postawą brata. Przeciwnik padł na ziemię trafiony trzema oszałamiaczami. - Nie pamiętam kiedy ostatnio żartowałeś, a...
Coś eksplodowało. Wszyscy stali w ciasnej kupie: ja, Freddie, Percy, Ron, Hermiona i Harry. Jeden ze śmierciożerców leżał nieruchomo na ziemi, za to jego kolega został transmutowany. Byliśmy pewni, że nic nam już nie grozi, gdy wielki wybuch rozsadził pół korytarza w powietrze. Poczułam cholerny ból. Chwilę potem znajdowałam się już w górze i starałam osłonić się rękami, ale niewiele to zdziałało. Słyszałam krzyki...przerażajace krzyki. Jeden z nich należał napewno do Freda i właśnie wtedy serce jakby mi stanęło. Nie wiem co się stało i dlaczego tak się stało. Po prostu wyleciałam w powietrze, by za chwilę runąć z impetem na zimną, brudną posadzkę.
Po paru sekundach wszystko zaczęło do mnie docierać. Uchyliłam z trudem oczy i pierwsze co zauważyłam to wielką stertę gruzu, którą byłam przygnieciona. Spojrzałam nieprzytomnie w bok i zobaczyłam, że cała ściana zamku po prostu zniknęła. W wyniku eksplozji budynek się zawalił i poleciał na nas.
Poczułam ciepło spływające po mojej twarzy. Chciałam dotknąć policzka ręką, ale nie byłam w stanie. Odłamki ściany przygniotły mnie do tego stopnia, że nie mogłam się poruszyć.
Nagle usłyszałam przeraźliwy, głośny, pełny bólu krzyk. Ciarki przeszły przez moje ciało. Ten krzyk był przepełniony cierpieniem, którego nie dało się opisać.
Ktoś wygrzebał się z gruzowiska i po chwili ujrzałam, że to Hermiona. Dziewczyna podała mi dłoń i postarała się pomóc mi wyjść. Udało się. Stanęłam na trzęsących się nogach i spojrzałam przed siebie. Scena, którą zobaczyłam była najbardziej drastyczną i najbardziej bolącą sceną, jaką kiedykolwiek widziałam.
Wśród połamanych desek i kamieni leżał chłopak, a nad nim Percy oraz Ron. Z daleka poznałam kto jest tym chłopakiem. Był to Fred...Fred Weasley.
- Nie...nie...nie! - krzyczał rozpaczliwie Percy i potrząsał ciałem brata. - Nie! Fred! Nie!
Łzy napłynęły mi do oczu niczym tsunami. Kolana ugięły się pod ciężarem mojego ciała.
- Fred...FRED!
CZEŚĆ PEREŁKI
ROZDZIAŁ TEN WZRUSZYŁ MNIE JAK ŻADEN INNY. PŁAKAŁAM OD SAMEGO POCZĄTKU PISANIA AŻ DO TERAZ. PRZYSIĘGAM, ŻE DOSŁOWNIE RYCZALAM JAK BÓBR PISZĄC TO. 🥺💔MYŚLĘ, ŻE WIĘCEJ NIE MUSZE DODAWAĆ...
*fragmenty zostały zmienione na
potrzeby książki.*
*to jeszcze nie jest ostatni rozdział*
CZYTASZ
Skubany || Fred Weasley ||
أدب الهواةAnna Davies jest ślizgonką na 5 roku nauki w Hogwarcie. Jest jedną z osób bardziej lubianych i ciężko jej znaleźć w kimś wroga....napewno? No tak....jest przecież ten skubany rudzielec Weasley. Wpędził ją nie tylko w kłopoty i duże zmieszanie uczuc...