Rozdział 31

127 12 17
                                    

— Bolek chciał zapewnić mi ochronę, ale ja ubzdurałem sobie, że muszę zniknąć. Nie potrafiłem go słuchać, myślami byłem gdzieś daleko. — Tobiasz pochylił się do przodu i ułożył łokcie na kolanach, zatapiając dłonie w swej gęstej czuprynie. Melania obserwowała jego nerwowe ruchy, sama nie poruszając się choćby na milimetr. — Nie potrafiłem pogodzić się z okrutną prawdą. Przez ułamek sekundy przeszło mi nawet przez myśl, że to jakiś cholerny koszmar, z którego niebawem się obudzę. Niestety tak się nie stało. Nie miałem pojęcia, że Aleksander Kaszpirski i człowiek, który był odpowiedzialny za tragizm w twoim życiu, to ta sama osoba.

Uniósł głowę i przeniósł swe spojrzenie, w kierunku oszołomionej kobiety. Czyżby oczekiwał jakieś relacji z jej strony? Możliwe. Nawet jeśli, to ta, na tamtą chwilę, nie wydusiła z siebie nijakiego słowa.

Przez ułamek sekundy dostrzegł w oczach Melanii ból, a zarazem gniew z domieszką strachu. Planował zrobić krótką przerwę, aby dać jej chwilowe wytchnienie, lecz ruda gestem dłoni zasygnalizowała, by kontynuował dalej. Zrobił tak, jak chciała.

— Bolek zapewniał mnie, że mój wyjazd wcale nie jest konieczny, bo nazwisko które pozostawiłaś po przybranych rodzicach gwarantowało ci bezpieczeństwo. Melania Zielińska była przecież martwa. Nie słuchałem, co wtedy do nie mówił. Natychmiast zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, informując mnie, że powinienem coś zrobić. Wiesz? Wolałem dmuchać na zimne. Cholernie obawiałem się o twoje bezpieczeństwo. Nie chciałem, aby to przeze mnie, on dotarł do ciebie.

— Wolałeś wyjechać bez słowa, niż powiedzieć mi prawdę? Świetnie! — wyrzuciła z siebie, nie dając mu szansy na odpowiedź. — Uważałeś się za mojego przyjaciela, a na kogo wyszedłeś? Na tchórza! — krzyknęła piskliwie. Miała wrażenie, jakby czyjaś wielka dłoń zacisnęła się na jej gardle i usilnie miażdżyła krtań, utrudniając dopływ powietrza do płuc. — Żaden z was nie miał odwagi, aby powiedzieć mi o wszystkim.

— Brzydziłem się sobą. Brzydziłem się tym, że spłodził mnie morderca. I wiesz, co? Masz rację, byłem tchórzem. Brakowało mi odwagi, aby spojrzeć ci w oczy. — Wstał pośpiesznie z granatowej sofy, jakby, ta zaczęła parzyć go w tyłek. Zaczął krążyć nerwowo po całym pokoju, wydobywając z gardła niezrozumiałe dla niej słowa. Stukot jego kroków roznosił się po całej przestrzeni, wzbudzając w kobiece kolejne fale niepohamowanej złości. — Wtedy w Białce, kiedy niespodziewanie wpadliśmy na siebie... — zaczął, lecz za chwilę przerwał i złączył razem obydwie dłonie, przystawiając je sobie do warg. W zadumie przywołał tamto spotkanie, analizując jego wszystkie szczegóły. Świst powietrza wydobył się z ust, przedzierając się pomiędzy palcami. Swój wzrok na dłużej utkwił w nieistniejącym punkcie na podłodze. — Mel, ja byłem oszołomiony twoim widokiem, a i jednocześnie wściekły na samego siebie. Od razu pomyślałem, że jestem dla ciebie zagrożeniem i że nie powinienem słuchać głosu własnego serca, a rozumu. Mimo silnej woli nie zdołałem nad tym zapanować — powiedział, odsłaniając usta. — Jakaś nieznana siła ciągnęła mnie do ciebie, każąc biec za tobą i nie dać ci odejść. — Podczas, gdy z oczu Melanii popłynęła pojedyncza łza, on desperacko próbował uświadomić jej prawdomówność swoich słów. — Od razu dostrzegłem zmiany w twoim wyglądzie, ale te oczy... One pozostały, takie, jakie zapamiętałem, pełne dobroci i...  —  Ugryzł się w język, przed kolejnym wylewem swoich uczuć. To chyba nie był odpowiedni moment na tego typu komplementy. — Dzień po naszym spotkaniu zadzwonił do mnie Bolek. Byłem zaniepokojony, ponieważ od bardzo dawna nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Czułem, że coś jest nie tak. Nie umiał niczego przede mną ukryć. Zbyt dobrze go znałem. — Spojrzał na kobietę i włożył obydwie dłonie w tylne kieszenie, gdyż nie wiedział, co ma z sobą zrobić. Emocje buzowały w nim, niczym bąbelki w butelce potrząśniętego szampana. — Po kilkuminutowej rozmowie oznajmił, że powróciłaś do starego nazwiska, a Aleksander jakimś cudem dowiedział się, że żyjesz. Bolesław zaczął obwiniać się o to, że nie zdołał temu zapobiec, że wszystko wymknęło mu się spod kontroli i był zmuszony podjąć inne kroki. Opowiedział mi o waszym spotkaniu, ale nie powiedział gdzie cię ukrył. Los jednak chciał, że niespodziewanie wpadliśmy na siebie. — Pod wpływem impulsu, odchylił głowę w tył i popatrzył w biały sufit, po czym kilka sekund później ponownie powrócił do poprzedniej pozycji. Z tym jednak, że zrobił kilka kroków w stronę rudej i niekontrolowanie zatrzymał się metr od niej, dostrzegając jej ostrzegawcze spojrzenie. — Zapewnił mnie, że miejsce w jakim się znajdujesz jest na razie bezpieczne. Jakoś to do mnie nie docierało. Przed oczami widziałem tylko czarne scenariusze. Nie mogłem nad sobą zapanować, chciałem wtedy zniszczyć wszystko, co wpadło mi w ręce. Obiecałem sobie, zrobić wszystko, aby uchronić cię przed tym sukinsynem, nawet jakbym miał przez to stracić życie. Nie mogłem zostawić cię po raz kolejny. Zresztą Bolek solidnie wybił mi z głowy wyjazd. Byłaś i jesteś dla mnie najważniejsza. — Zrobił krótką pauzę, by za chwile ponownie zacząć mówić. — Pozwoliłaś mi bym zbliżył się do ciebie, zaufałaś. — Potarł nerwowo brodę. Doskonale wiedział, jak bardzo ją zawiódł. — Wtedy w pensjonacie, kiedy spałaś, ja wstawałem w nocy i podchodziłem do okna, obserwując ukradkiem, czy nikt nas nie śledzi. W głowie analizowałem kolejne plany naszej ucieczki. Nosiłem się nawet z zamiarem wywiezienia cię gdzieś za granicę, byle byś tylko była bezpieczna. Obserwowałem, jak słodko otwierasz usta i cicho mlaskasz pod nosem podczas snu. Lubiłem na ciebie patrzeć. Tęsknię za tym. Tęsknię za tobą. Tak cholernie cię za wszystko przepraszam. Wiem, że moje słowa niewiele zmienią, ale bynajmniej powiedziałem, to, co leżało mi na sercu.

Czerwona Parasolka - ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz