ᶜʰᵉʳʳʸ ᶠˡᵃᵛᵒᵘʳᵉᵈ ᶜᵒᶰᵛᵉʳˢᵃᵗᶤᵒᶰˢ ʷᶤᵗʰ ʸᵒᵘ; rozdział jedenasty

1.4K 100 68
                                    

Nico nie pamiętał, kiedy ostatnio uczył się z własnej woli dłużej niż pół godziny. Po prostu nie potrafił znaleźć tyle cierpliwości i motywacji, żeby marnować czas nad książkami. A jednak właśnie mijała druga godzina, odkąd przyjechał do Willa, a nawet nie czuł się specjalnie zmęczony. Było całkiem przyjemnie, o ile w ogóle można nazwać naukę przyjemną.

Dlatego zdziwił się, gdy Will oznajmił:

- To by było na tyle.

- Już?

- Tak. - Will posłał mu uśmiech. - Skończyliśmy podręcznik. Teoretycznie umiesz już wszystko.

- A praktycznie?

- To okaże się za tydzień.

Nico jęknął żałośnie. Przerażała go wizja nadchodzącego testu. Nie czuł się gotowy, a naprawdę nie chciał powtarzać klasy. Każdy kolejny rok w tym więzieniu, nazywanym przez niektórych szkołą, był torturą, której nie chciał przeżywać.

W dodatku czuł, że powinien go zdać ze względu na Willa. Chłopak poświęcił mnóstwo czasu, żeby go przygotować. Nico nie chciał, żeby jego trud poszedł na marne.

- Koniec z biologią - stwierdził Will, zamykając książkę. - Zasłużyłeś na przerwę. Teraz powinieneś się zrelaksować i na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Pamiętasz, jak obiecałeś, że zagrasz mi kiedyś na pianinie?

- Nic ci nie obiecywałem, Solace.

- Trudno. I tak zagrasz. Chodź.

Will pełen entuzjazmu wstał z łóżka i ruszył w stronę schodów. Nico westchnął i podążył za nim. Znał Willa już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że mu nie odpuści.

W salonie na szczęście nie było nikogo. Co prawda rodzina Willa wydawała się całkiem sympatyczna, ale Nico nie czuł się na tyle pewny siebie, by chwalić się swoim talentem przed niemal obcymi ludźmi.

Will opadł na kanapę i gestem ręki zachęcił Nico, by usiadł przed pianinem.

- Co mam ci zagrać? - spytał brunet, siadając przy instrumencie.

- Cokolwiek. Najlepiej coś, co czujesz. Wiesz, co mam na myśli.

Nico skinął głową. Chwilę jeszcze się wahał, ale w końcu zebrał się w sobie i zaczął grać.

Odkąd pamiętał muzyka była jego odskocznią od rzeczywistości. Towarzyszyła mu zawsze. W kołysankach, które kiedyś śpiewała mu Bianca, w starym gramofonie Persefony, a w ostatnich latach przede wszystkim w słuchawkach, z którymi nigdy się nie rozstawał. Nawet jeśli wszyscy by go opuścili, muzyka by została. To była jedyna rzecz na świecie, której ufał. Jedyna, która nigdy go nie zawiodła.

Gdy grał, przenosił się do innego świata. Świata, w którym jego problemy nie istniały. Świata, w którym czuł się szczęśliwy. Świata, który kochał.

Gdy skończył utwór, przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w klawisze. Z transu, wyrwał go dopiero głos Willa:

- To było niesamowite.

- Dziękuję - wymamrotał Nico, czując, jak na jego policzki wpływa rumieniec.

- Co to był za utwór?

- „Le parole lontane". Od Måneskin. To włoski zespół. Pewnie nie znasz.

- Nie znam. Ale chętnie poznam. Chyba nigdy się o to nie pytałem, ale masz jakieś włoskie korzenie czy coś? Bo „di Angelo" nie brzmi zbyt angielsko.

- Urodziłem się we Włoszech - odparł Nico, starając się unikać kontaktu wzrokowego z Willem. - Przeprowadziłem się tu, jak miałem dziewięć lat.

ᶜʰᵉʳʳʸ ᶠˡᵃᵛᵒᵘʳᵉᵈ; solangelo auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz