ᶤᵗ'ˢ ᵏᵉᵉᵖᶤᶰᵍ ᵐᵉ ˡᵒʷ ᶰᵒʷ; rozdział trzeci

1.6K 102 144
                                    

Will nienawidził komunikacji miejskiej. Chociaż zawsze, gdy rano wsiadał do autobusu, był zadowolony z siebie, że nie zatruwa powietrza spalinami swojego samochodu, już po paru przystankach zaczynał żałować, że nie pojechał autem.

Nie mieszkał bardzo daleko od szkoły, jednak przejście tego dystansu na piechotę, zajęłoby dość sporo czasu. Autobusem było zdecydowanie szybciej. Chociaż te czterdzieści minut jazdy i tak było w stanie odebrać Willowi wszelkie chęci do życia.

Znalezienie miejsca siedzącego graniczyło z cudem, a nawet jeśli mu się to udało, to po chwili ustępował go jakieś starszej pani, więc przez resztę drogi musiał stać, starając się nie wpaść na nikogo przy gwałtownych skrętach czy hamowaniu.

Zawsze było tłoczno, duszno i śmierdziało potem. Ludzie byli niekulturalni, przepychali się i mieli pretensje o wszystko i do wszystkich. Szczerze mówiąc, Will się im nie dziwił, ale on starał się swoje niezadowolenie zatrzymać w sobie, w przeciwieństwie do co niektórych pasażerów. Nie raz został skrzyczany, tylko dlatego, że przypadkiem nadepnął komuś na stopę.

Często też czuł na sobie spojrzenia nastoletnich dziewczyn, które chichotały i szeptały między sobą, pokazując na niego palcem. Niektóre nawet podchodziły i starały się nawiązać konwersację. Will nie czuł się z tym do końca komfortowo. Szczególnie, że miał przecież dziewczynę.

I żeby było jeszcze ciekawiej, wysiadał na przystanku na żądanie, co oznaczało przepychanie się przez tłum ludzi, by dotrzeć do przycisku „stop" na czas. Nie zawsze udawało mu się zdążyć, przez co był zmuszony wysiąść na następnym przystanku i marnować kolejne dwadzieścia minut życia na dojście do domu.

Tym razem nie było inaczej. Gdy w końcu wysiadł z tej piekielnej maszyny, miał serdecznie dość wszystkiego, a czekał go jeszcze spacer do domu. Ale miał słuchawki, a spacery są przecież zdrowe. Myśl pozytywnie, Will. Co cię nie zabije, to ci wzmocni.

♥ ♥ ♥

Gdy wszedł do domu, przywitał go zapach lazanii i odgłosy kłótni rodzeństwa. Uśmiechnął się szeroko. Nie ma to jak w domu.

– Wróciłem! – oznajmił, odwieszając kurtkę na wieszak.

– Nareszcie, czekamy na ciebie z obiadem. – Z kuchni wyłonił się jego ojciec. – Nie powinieneś wrócić jakąś godzinę temu?

– Mówiłem, że wrócę później. – Will wywrócił oczami – W ogóle mnie nie słuchasz, tato.

Lester Solace był wysokim, bardzo przystojnym mężczyzną po czterdziestce. Podobnie jak Will miał blond loki i niebieskie oczy, ale na tym podobieństwa raczej się kończyły. Jego ojciec był artystą. Tworzył muzykę, śpiewał, tańczył, grał chyba na każdym instrumencie, jaki istniał, pisał książki, malował, rzeźbił, zdarzało mu się nawet dostawać role w filmach. Był trochę narcystyczny, raczej leniwy i uwielbiał narzekać. Ale mimo wszystko był też świetnym tatą i Will kochał go całym sercem, nawet jeśli czasem nie potrafił go znieść.

– Pomagałem jednemu chłopakowi z biologią.

– Ach, rzeczywiście. Wspomniałeś coś o tym. Wybacz. Ale nic się nie stało. Lazania jest jeszcze ciepła. Jesteś głodny?

– Bardzo.

W kuchni siedziała już jego matka. Posłała synowi ciepły uśmiech.

Chociaż na pierwszy rzut oka nie byli do siebie podobni, to jednak Will najwięcej cech odziedziczył właśnie po mamie. Zaczynając od włosów, wywijających się charakterystycznie nad uszami, po potrzebę niesienia pomocy każdemu, kto jej potrzebował. Naomi Solace była wspaniałą kobietą. Will zawsze ją podziwiał.

– Dzień dobry – przywitała się. – Tata zaczynał się już o ciebie martwić.

– Mówiłem mu rano, że wrócę później. To nie moja wina, że zapomniał.

– Wiecie co, zapomnijmy o tym i weźmy się w końcu za ten obiad – wtrącił się Lester. – Kayla! Austin!

Na piętrze rozległ się rumor i chwilę później w drzwiach kuchni ukazało się rodzeństwo Willa.

Austin Solace, lat osiem i pół, był najbardziej energicznym dzieckiem, jakiego Will znał. Nigdy się nie męczył, zawsze był gotowy do zabawy. Uwielbiał grać na konsoli, budować z klocków lego i organizować bitwy żołnierzyków. Wyciszał się jedynie podczas zajęć gry na saksofonie. W przeciwieństwie do Willa, on odziedziczył po ojcu talent muzyczny.

Kayla była trochę inna. Ostatnio przeżywała coś, co ich ojciec nazywał „buntem nastolatki". Przefarbowała końcówki włosów na zielono, po powrocie ze szkoły zamykała się w pokoju i puszczała w głośnikach ciężką muzykę z wczesnych lat 2000, zapisała się także na zajęcia z łucznictwa. Najbardziej pragnęła aprobaty i szacunku. Była mieszanką wybuchową. I chociaż czasem potrafiła być naprawdę wredna, miała dobre serce. Jak każdy w tej rodzinie.

– Lazania! – wykrzyknął najmłodszy i w błyskawicznym tempie usiadł przy stole.

– Na twoje życzenie. – Roześmiał się Lester. – Jedzcie szybko, bo już jest prawie zimna.

Will nałożył sobie trochę na talerz. Chociaż rzeczywiście czuł się głodny, to jakoś nie miał specjalnie ochoty jeść. Brzmiało to dosyć paradoksalnie, ale często się tak czuł. Szczególnie ostatnio. Od paru tygodni nie miał specjalnie apetytu. Trochę go to niepokoiło. Zrzucał winę na stres związany z końcem roku szkolnego, ale miał wrażenie, że tych czynników było więcej.

– Co tam w szkole, Will? – Spytała Naomi, przyglądając się synowi z lekkim niepokojem w oczach. – Wyglądasz na zmęczonego.

– Wszystko dobrze. Jak zwykle. Nic specjalnego. Po prostu...

Will właściwie nie wiedział, jak ma się tłumaczyć. Był zmęczony. Przepracowywał się i zdawał sobie z tego sprawę. Mało ostatnio spał. Cały swój wolny czas przeznaczał na naukę. Semestr zbliżał się ku końcowi, a on chciał dostać jak najwyższe oceny z każdego przedmiotu. Może był zbyt ambitny, ale był w przedostatniej klasie. Studia zbliżały się nieubłaganie, a on potrzebował stypendium, żeby w ogóle móc na nie iść. Więc uczył się. W dodatku, uczył też innych, chociaż nie miał na to czasu. Co prawda sprawiało mu to przyjemność, a ten chłopak był całkiem uroczy, ale jednak ucząc go, tracił godziny, w których mógł chociaż przez chwilę odpocząć od książek. To nie znaczyło oczywiście, że miał zamiar zrezygnować. Will nigdy nie rezygnował, a już na pewno nie wtedy, gdy ktoś go potrzebował.

– Autobus zepsuł mi humor – uspokoił matkę. – Wiesz, jak to jest. 

꧁━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━꧂

buenos días!

926 słów, dzisiaj troszkę krócej

( uprzedzając ewentualne pytania; tak, will ma dziewczynę
ale spokojnie, niedługo zerwą, w końcu to solangelo )

za ten rozdział możecie podziękować awarii classrooma i mojemu panu od francuskiego, który przeszedł w tym tygodniu na urlop zdrowotny, bo inaczej w życiu nie miałabym czasu, żeby to napisać, semestr się kończy i to są jakieś żarty co się dzieje w tej szkole

też możecie sobie ponarzekać ma życie, jak odczuwać taką potrzebę, będziemy cierpieć razem

trzymajcie się ♡

ᶜʰᵉʳʳʸ ᶠˡᵃᵛᵒᵘʳᵉᵈ; solangelo auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz