Rozdział 61

475 33 112
                                    

Patrzałam przed siebie prosto w oczy przerażających bestii, które przyglądały mi się z dociekliwością. Nie miałam zielonego pojęcia co powinnam w tamtym momencie zrobić. Najrozsądniej chyba byłoby powiedzieć prawdę. Przecież wcale nie zamierzałam zrobić nic złego. Ale od kiedy ich obchodziło co powiedziała ofiara. Tak, nadal nic się nie zmieniło. Oni od zawsze byli dla mnie łowcami, a ja bezbronną zdobyczą. Nawet teraz wilk, który stał najbardziej z przodu, spoglądał na mnie z wyższością nie przejmując się wcale tym, że drżałam ze strachu patrząc na niego przerażony wzrokiem.

Bestia warknęła gardłowo, a ja poczułam ten dźwięk w każdym mięśniu ciała. Cofnęłam się o krok zaciskając tym samym dłonie na swojej kurtce. Spuściłam głowę chcąc przekazać im, że nie miałam złych zamiarów jak i po to by nie musieć na nich patrzeć. Moje gardło było ściśnięte i nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa.

Usłyszałam szelest ściółki, na co zacisnęłam mocno oczy. Czułam oddech bestii na swoich włosach. Starałam się oddychać spokojnie, ale moje płuca wcale mnie nie słuchały, a ja miałam wrażenie, że stoję tylko dlatego, że moje nogi przymarzły do ziemi. Bestia nadal pochylała się nade mną, a ja nie wiedziałam czego oczekiwała. Czy zamierzali się mnie pozbyć bo wkroczyłam na ich teren bez zapowiedzi. Ale przecież byłam Nakali czy oni nie mieli jakiejś ulgi z tym związanej. Ale skąd oni mogli o tym wiedzieć.

Podniosłam głowę, gdy przestałam czuć nad sobą obecność wilka. Spojrzałam na pozostałą dwójkę. Wśród nich był ten, którego spotkałam razem z Thomas'em. Wtedy zdawał się cieszyć na jego widok. Jaka ja byłam głupia, że się nie domyśliłam że on mógł być jednym z nich. Może sama to odrzuciłam bojąc się to przyznać. Ale teraz ten wilkołak zdawał się rozmawiać z tym, który jeszcze przed chwilą prawie obślinił moje włosy. Może nie byłam na aż tak straconej pozycji. Iskra nadziei pojawiła się w mojej głowie, choć nigdy nie pomyślałabym, że pójście do domu pełnego wilkołaków byłoby dla mnie powodem do radości. Jednak im krócej czułam na sobie ich spojrzenie, tym lepiej.

Brązowy wilk wreszcie spojrzał na mnie i kiwnął łbem w kierunku skąd przybiegli. Zrobiłam pierwsze kroki na nogach, bojąc się że upadnę na ziemię. Nic takiego na szczęście się nie stało.

Sukces.

Zignorowałam głos w głowie, który odezwał się wyjątkowo nie w porę. Nie byłam w humorze na jego sarkastyczne docinki. Tym bardziej gdy jeden z wilków zaczął iść za moimi plecami. Zjeżyłam się słysząc każdy jego krok, który wydawał mi się zbyt blisko mnie. Byłam otoczona przez nich i niejedna osoba zaśmiałaby się że miałam obstawę, ale z mojej strony wyglądało to całkiem inaczej. Czułam się jak zamknięta w windzie, gdzie z każdej ściany zaczynały powoli wyrastać ostre metalowe kolce, które tylko czekały aż będą mogły wbić się w moją skórę.

I może właśnie dlatego, że przez całą drogę jedyne co robiłam to starałam się skupić na własnych krokach i nadsłuchiwałam nieprawidłowości w szeleście jakie wydawały łapy wilkołaków, w momencie gdy nareszcie stanęłam na podjeździe ich rezydencji i zobaczyłam w drzwiach Tess, po prostu upadłam na ziemię. Miałam wrażenie jakbym przebiegła kilkukilometrowy maraton, choć jedynie był to trochę dłuższy spacer.

- Wendy, wszystko dobrze?- poczułam na swoich barkach delikatne dłonie, które starały się pomóc mi wstać.- Co tutaj robisz?- Wstałam powoli z pomocą dziewczyny.- Chodź do środka.- odparła, a ja znowu mogłam wyczuć w jej głosie zmartwiony ton.

Widziałam ją, słyszałam, ale czułam, że gdzieś w głębi duszy nie potrafiłabym odezwać się do niej tak jak kiedyś. Choć ona zdawała się wcale nie zmienić, a przynajmniej nie z charakteru, to ja wiedziałam, że byłam całkiem inną osobą. Na pewno nie tą samą Wendy, którą wtedy zostawiła.

Szklana DamaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz