Rozdział 6

849 45 72
                                    

Po oddaniu Oliver'owi pieniędzy ten natychmiast zniknął żegnając się ze mną przelotnie. Patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę w nadziej, że za chwilę odwrócił się i powie że to wszystko było jedynie jego nieśmiesznym żartem. Jednak życie jest wredną suką i nic takiego się nie stało. Zamiast tego niebo przecięła jasna smuga światła, a po chwili rozbrzmiał ogłuszający huk. Jakby chciał upewnić cię, że wcale twoje oczy cię nie pomyliły i twój organizm prawidłowo funkcjonuje. Czy to nie milusie? Zdecydowanie nie dla mnie. Lubiłam burze gdy siedziałam pod puszystą pierzynką w domu. Było ciepło i bezpiecznie. Czego nie mogłam powiedzieć o obecnej sytuacji.

Biegłam w stronę klubu po raz kolejny poprawiając sobie włosy, które przykleiły mi się do twarzy pchane wiatrem. Czy tylko ja mam wrażenie, że wieje on zawsze zza moich pleców chcąc jeszcze bardziej rozwiać moje kłaki, które i tak nie należą do lejących się po ramionach. Określiłabym je bardziej jako igły na kaktusie. Każdy w inną stronę, dzięki czemu przy podniesionej wilgotności, która nawiasem mówiąc panuje tu cały rok, wyglądam jak zmokły pies który dopiero co otrzepał się z nadmiaru wody.

Czasami dopadają mnie myśli, że gdyby nie moja blizna chętnie skróciłabym ich długość przynajmniej do ramion. Pamiętam jak za czasów podstawówki razem z Tess wygoliłyśmy sobie jeden bok, a drugi ścięłyśmy na krótko. Do dzisiaj pamiętam przerażoną minę mojej mamy i roześmianą twarz ojca. Oczywiście tylko wtedy gdy nie widziała tego matula. Chwilę później wygłosił przy niej upominającą mnie przemowę którą zakończył mrugnięciem oka. Wiele dałabym aby móc zobaczyć go chociaż jeszcze ten jeden raz. Ale przepadł jak kamień w wodę. Tak samo jak Tess. Długo szukałam choćby najmniejszej wskazówki gdzie mogą być. Jedno lub drugie. Na nic. Najwidoczniej istnieje jakaś idiotyczna nadprzyrodzona siła która wzięła sobie za cel uprzykrzanie mi życia.

Dzięki temu w jakim zawiłym kierunku powędrowały moje myśli, nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy dotarłam do małego klubu karaoke. Byłam tu w pierwszy dzień wakacji razem z Tess. Niechciane wspomnienia pojawiły się w mojej głowie powodując radość i smutek jednocześnie. Skoro istnieją nadprzyrodzone stworzenia z jeszcze bardziej nienaturalnymi mocami, to czemu człowiek uważany jest za pana ziemi, skoro nie umie zapanować nawet nad własnymi myślami.

Potrząsając głową by wyrzucić niechciane myśli z głowy, podeszłam do starszej kobiety za ladą.

- Dzień dobry, wie pani może w którym pokoju są moi przyjaciele, trójka chłopaków i ruda dziewczyna.- wyjaśniłam nieśmiało nie wiedząc jak dobrać słowa.

- A tak pamiętam, długo na ciebie czekali.- czy ta kobieta nie zdaje sobie sprawy, że tymi słowami mi nie pomaga. Nie musi mi przypominać że jestem spóźniona.- Pokój numer 5.

Podziękowałam i natychmiast oddaliłam się we wskazanym kierunku.

Stanęłam pod drzwiami biorąc głęboki wdech, jednocześnie zastanawiając się jak wytłumaczyć im powód mojego spóźnienia. Układając sobie w głowie przygotowana formułkę złapałam za klamkę.

Zaraz po uchyleniu drzwi zdołałam wyraźnie usłyszeć cover naszej pary. Zajęłam miejsce naprzeciwko Edwin'a i David'a.

Szatyn uśmiechnął się do mnie na powitanie jednak zaraz zmarszczył brwi zapewne zauważając brak jeszcze jednej osoby.

- Czekaliśmy na ciebie.- oświadczył chłodno David zerkając co chwilę na wyświetlacz swojej komórki.

Zacisnęła nerwowo pięści gotowa wygłosić swoją przygotowaną przemowę. Wzięłam głęboki oddech i...

- A gdzie Oliver?- wypuściła nagle powietrze zaskoczona wtrąceniem się Edwin'a.

- Em...- dopiero po chwili uświadomiłam sobie znaczenie jego słów.- Musiał coś załatwić.- odparłam z zawodem posyłając mu znaczące spojrzenie, na co w odpowiedzi dostałam współczujące spojrzenie.

Szklana DamaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz