Zaproszenie

1.7K 66 42
                                    

Spoglądałam na drużynę Gryfonów, która miała dzisiaj nadzwyczajnie dobry humor, oczywiście poza Ronem, ale do jego depresyjnego stanu przed każdym meczem można się przyzwyczaić, natomiast ta radość Gryfonów wynikała z niedyspozycji Vaiseya (naszego ścigającego). Mimo wszystko wcale nie czuliśmy swądu porażki.
Jedyne co to niepokoiła mnie nieobecność Dracona, za 10 minut powinniśmy już być przebrani, a on jeszcze nie zszedł na śniadanie.
- Widziałeś gdzieś Dracona? - rzuciłam do Montague'a, był kapitanem drużyny, więc także powinien się przejąć jego spóźnieniem.
- Przecież on dzisiaj nie gra - rzucił do mnie.
- Co? - zamurowało mnie.
- Myślałem, że wiesz, podobno musiał odpracowywać szlaban u Sprout i jeden z tych sękatych pni go użarł. Ale nic mu nie jest - dodał szybko zobaczywszy jak się podnoszę z miejsca, żeby go poszukać. - Musisz grać, bo nikt nam już nie zostanie. Nic mu nie jest, będzie na ciebie patrzył z trybun.
Nie wiedziałam o żadnym szlabanie i ugryzieniu, a przecież jeszcze wczoraj z nim gadałam, mógł mnie przynajmniej rano uprzedzić, że zdarzyła się taka sytuacja, ale nic mu nie jest.
Westchnęłam ciężko, starając się zniwelować swój żal. Postanowiłam nie szukać dziury w całym i nie podejmować przy nim tego tematu, aby niepotrzebnie nie wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery, gdy już sobie przecież wszystko wyjaśniliśmy.
Mój entuzjazm, chociaż już wcześniej nie był jakiś wygórowany, teraz znacznie opadł. Myślałam, że może wspólna gra ponownie nas do siebie zbliży...

Przed meczem go nie spotkałam, nie przyszedł życzyć mi powodzenia, co mnie ponownie troszkę zasmuciło.

Nasza kondycja wyraźnie spadła, mimo, że mieliśmy słowne wsparcie w Zachariaszu Smith'cie, który był naszym komentatorem, to jednak Gryfonom wyjątkowo dobrze szło, a szczególnie Ronowi, który obronił nawet moje najtrudniejsze rzuty, które trenowałam w tajemnicy z Draconem. Chłopak był niepokonany.
Nasz tymczasowy szukający, Harper, też godnie zastępował Dracona, w pewnym momencie prawie złapał znicza, jednakże coś tam na górze go rozproszyło i to Gryffindor wygrał ogromną przewagą punktów, bo jak się ostatecznie okazało nie strzeliliśmy ani jednego gola.

Ja myślami i tak byłam obok Dracona. Chciałam go jak najszybciej zobaczyć, sprawdzić co się z nim dzieje.
Po tej sromotnej porażce od razu ruszyłam do Pokoju Wspólnego, nie chciałam słyszeć wzajemnego obwiniania się komu nie poszło, pewnie z racji, że jestem dziewczyną to większość win za zło tego świata spadłaby na mnie.

Draco siedział u siebie w pokoju. Przysiadłam się obok niego na łóżku.
- Jak wam poszedł mecz? - zapytał mnie.
- Nie chcesz wiedzieć, Ron dostał jakiegoś amoku, wszystko obronił.
- Weasley? No widzisz, raz was zostawiłem i wszystko się posypało.
- No właśnie, co ci się właściwie stało?
- A ten wielkolud mnie przyłapał na ściganiu się po nocach z Zabinim, jego nie złapał, ale mi się tak nie przyfarciło no i ugryzło mnie jedno z tych jego bestii jak odpracowywałem karę.
- Hagrid? Montague mówił, że miałeś szlaban u Sprout i ugryzło cię jakieś drzewo.
- Aaa nie, no to tydzień temu byłem u Sprout. Chyba powinienem zacząć odrabiać te zadania domowe - wymigał się.
Patrzyłam na niego podejrzliwie, nie będąc pewna co mam myśleć o tych plątaniach się w zeznaniach.
- Chcesz zobaczyć moją ranę wojenną - zaśmiał się niepewnie, jakby widział, że to jest jedyna rzecz, która może mnie przekonać do jego wersji wydarzeń.
- Pokaż.
Odsunął materiał szaty z lewego przedramienia.
Szybko spojrzałam na niego przestraszona, jakbym miała tam zobaczyć coś czego nie powinnam i nie chcę zobaczyć. Jednakże, gdy mi ją już pokazał nie było tam Mrocznego Znaku, którego tak się obawiałam tam znaleźć od dłuższego czasu. Faktycznie znajdowały się tam dwa ślady po średniej wielkości kłach.
- Mogę dotknąć?
- Nie, boli - szybko ukrył rękę. Widziałam bardzo dobrze jak sprawdza moją reakcję i poczułam się nieswojo, jakby specjalnie chciał pokazać dokładnie to miejsce.
Uśmiechnęłam się lekko, ukrywając jeszcze niezidentyfikowane emocje, które mną targały.
Miałam ochotę jak najszybciej zmienić temat.
- Slughorn chce urządzić bożonarodzeniowe przyjęcie - zaczęłam nieśmiało.
Trochę się spiął, gdyż wiem, że nie lubi jak tam chodzę.
- Tak? No i?
- No i możemy zabrać osobę towarzyszącą, pomyślałam, że może ty byś chciał... no wiesz, ze mną pójść.
- Zapraszasz mnie na bal? - zaśmiał się. - To chyba jednak moja rola.
- Wiem, że towarzystwo nie za bardzo ci pasuje, ale może jednak dasz mi się namówić? - zapytałam go mając szczerą nadzieję, że ze mną pójdzie.
- Oj, wiesz co Slughorn myśli o mojej rodzinie, nie będzie zadowolony z mojej obecności - stwierdził.
Nie mogłam mu nie przyznać racji, ale równocześnie tak bardzo mi zależało, że nie chciałam się tak łatwo poddać.
- Przecież wcale cię nie obchodzi co o tobie myśli, zrób to dla mnie, proszę cię.
- Zastanowimy się, dobrze? Na razie jeszcze nic ci nie obiecuję.
- Dobrze - pocałowałam go, aby utrwalić go w sprzyjającej mi. decyzji.

Draco był wyczerpany dzisiejszym dniem, więc postanowiłam skorzystać z okazji, że noc jeszcze młoda i odwiedzić Gryfonów w ich chwalebnym dniu.
Nie doszłam jednak na imprezę, gdyż przyłapałam zapłakaną Hermionę jak właśnie stamtąd uciekała.
Weszła do najbliższej otwartej klasy, ja ruszyłam za nią, ale za nim nacisnęłam klamkę, usłyszałam jak przesuwa się portret Grubej Damy. Zza framugi wyjrzał Harry. Pomachałam mu, żeby mógł mnie zauważyć.
- Co się stało Hermionie? - zapytałam bezpośrednio.
- Widziałaś ją? - szepnął.
- Tak, jest tu - wskazałam na drzwi przed nami.
- Zobaczyła Rona z... Lavender Brown - wyjaśnił.
- No i?
- Całowali się...
- Aaa...
Pociągnęłam za klamkę. Hermiona siedziała w kącie sali, nad jej głową latały wielobarwne ptaki, które cicho szczebiotały. Widząc nas, lekko otarła łzy.
- Ćwiczyłam - powiedziała wskazując na ptaszki.
- Widzę, są naprawdę dobre - przyznał Harry.
Widząc, że Harry nie miał pojęcia co mógłby jej powiedzieć, sama podeszłam do dziewczyny, która rozpłakała mi się prosto w ramię. Harry usiadł obok nas.
Nie zdążyłam powiedzieć słowa pocieszenia, gdy drzwi ponownie się otworzyły. Niefortunnym zbiegiem okoliczności była to przyczyna rozpaczy Hermiony - Ron i Lavender trzymający się za ręce.
Wszyscy jak jeden mąż podnieśliśmy się z ziemii.
- Ups! - krzyknęła rozchichotana Brown i w podskokach wyszła z sali.
Ron patrzał na nas skonfundowany, w końcu, aby przerwać niezręczną ciszę odezwał się nienaturalnie do Harry'ego:
- Oo tu jesteś! Szukałem cię.
W oczach Hermiony pojawił się mroczny błysk. Miałam nadzieję, że nigdy nie wyceluje takim spojrzeniem we mnie. Ron również się przestraszył jej nienawistnego wzroku.
- Nie powinieneś zostawiać Lavender samej - rzuciła cicho. - Będzie się zastanawiać gdzie jesteś.
Ron milczał.
Dziewczyna wycelowała w niego różdżką, co jeszcze bardziej go rozstroiło i powiedziała "Oppungo".
Ptaszki, które latały nad jej głową zmieniły tor lotu, na równoległy jej różdżce.
Harry drgnął jakby przez chwilę miał zamiar powstrzymać zranioną dziewczynę, ale po chwili zmienił zdanie i tylko przyglądał się jak ptaszki atakowały jego przyjaciela dziobiąc go i drapiąc małymi pazurkami. Sama autorka zaklęcia wyszła zostawiając nas w niesamowicie niezręcznej sytuacji.

Nawet po tygodniu emocje á La Ron-Lavender-Hermiona nie opadły. Hermiona, gdy była sama lub z nami stawała się bardzo smutna, przygnębiona i markotna, a gdy tylko w pobliżu zjawiali się Ron lub jego nowa dziewczyna stawała się oschła, nieprzyjemna i mściwa. Mimo, że z Harrym robiliśmy wszystko, aby wykrzesać z niej jakieś inne, bardziej przyjazne emocje to nic nie poprawiało jej humoru.
Widziałam jak Harry miotał się pomiędzy nią, a przyjacielem, widać było, że dla niego to było bardzo męczące. Ja sama jako kobieta kategorycznie stanęłam po stronie Gryfonki i solidarnie nie odzywałam się do Rona. Również nużyło mnie i niesmaczyło ich obściskiwanie się podczas kolacji, obiadu, śniadania, na przerwie, na korytarzach, w klasie i wszędzie gdzie tylko się dało. Widocznie uznali, że chwila bez całowania to chwila stracona.

- Jess! - machnęła mi Hermiona z końca korytarza. Udałam się w jej kierunku przepychając się przez tłum uczniów, którzy właśnie powychodzili z klas.
- Hej, co jest? - zapytałam z grzeczności.
Wyjątkowo Hermiona wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, chociaż nie miało to nic wspólnego ze szczęściem tylko raczej formą zemsty.
- Wiesz, to głupie, ale pomyślałam, że to mógłby zranić Rona. Wiesz, że dzisiaj ten bożonarodzeniowy bal u Slughorna? Pomyślałam, że może wiesz... Zaproszę Cormana.
- No co ty, serio? - zdziwiłam się jej przebiegłością. - No Rona na pewno to ruszy - przyznałam.
- Wiem, ale przecież jego tam nie będzie, więc muszę zrobić tak, aby się o tym dowiedział.
- Zaproś go przy nim - powiedziałam.
- Chyba byłoby to za bardzo ustawione, może powiem to Parvati, w końcu to przyjaciółka Lavender, a one plotkować uwielbiają...
- To racja. Nie wiem czy to nie za ostre, ale jak uważasz, że to dobry pomysł to zrób to.

I dokładnie tego dnia pół szkoły już wiedziało, że Hermiona Granger wybiera się na randkę z Cormanem McLaggenem, a w tym piekielnie zazdrosny Ron.

Slytherin... |2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz