.12.

261 9 0
                                    

-Hej... Wiesz... Minął tylko jeden dzień, ale dla mnie to wieczność. Tęsknimy za Tobą... Chciałem iść z Tobą na spacer. Poopowiadać Ci trochę jeszcze o różnych historiach Hogwartu chociaż wiem, że znasz je na pamięć. I wiesz, że zamordował bym Cię gdybyś znowu wyszła bez czapki. Ale obiecuję, że jak mandragory dojrzeją to... Jeszcze pójdziemy na spacer... I porozmawiamy... - mówił Percy trzymając nieruchomą rękę Nilki.

Siedząc tuż obok niej już od godziny szlochał cicho mówiąc do niej z nadzieją, że ta jeszcze go słyszy. Obserwowałam go zza zasłony. Nigdy nie pokazałby się z takiej strony przy mnie. Mimo nienawiści do niego poczułam z nim pewnego rodzaju więź. Gdyby pokazał, że nie zawsze jest zimnym i zgorzkniałym prefektem pewnie choć w najmniejszym stopniu lubiłabym go od początku. W końcu wyłoniłam się zza zasłony i powolnym krokiem podeszłam do Weasleya. Czym prędzej rękawem otarł łzy i spojrzał na mnie marszcząc brwi. Usiadłam obok niego patrząc na moją przyjaciółkę. Po chwili wolno i spokojnie chwyciłam rękę prefekta i uśmiechnęłam się do niego pocieszająco. Zaskoczony chwilę później zrobił to samo. Zaczęliśmy wpatrywać się w Nilkę z miłością, tęsknotą i smutkiem.

-Jak długo tu jesteś? - spytał po chwili nie spuszczając wzroku z blondynki.

Szczerze byłam prawie od początku, ale nie chciałam żeby zrobiło się mu głupio.

-Chyba jakoś od momentu gdy mówiłeś o czapce... - zaśmiał się cicho.

Ten popatrzył na mnie i zaśmiał się.
Ponownie zapadła cisza. Nie mówiliśmy nic. Mimo gigantycznych różnic pomiędzy nami czuliśmy to samo. I już nic, nic nie musieliśmy mówić.

***

Święta zbliżały się wielkimi krokami a więc etap quidditcha ucichł na chwilę. Rywalizacja domów też zdawała się zanikać choć nie w każdym przypadku. Boisko było całkiem puste. Zero zawodników, zakurzone trybuny i od dawna nie uwalniane piłki. Zniczu już zdrętwiały skrzydła a tłuczki zdawały się niedługo wyrwać nawiasy i wyfrunąć na wolność. A ja na marne starając się ożywić boisko krążyłam na miotle wokół trybun. Aż przypomniał mi się mój pierwszy mecz na czwartym roku... Wood po zaledwie 2 minutach dostał tłuczkiem w głowę i wylądował w skrzydle szpitalnym. Jeszcze chyba nigdy nie śmiałam się tak głośno i szczerze jak wtedy... Brudne pieniądze Malfoyów to brudne pieniądze Malfoyów ale Nimbus 2001 to coś wspaniałego. Coś a raczej ktoś postanowił mi jednak przerwać ten piękny moment.

-O! Remeny cześć! - krzyknął z dołu.
Szczerze nie miałam ochoty na konwersacje z Woodem. Zważywszy na to, że wciąż jestem w żałobie po Nilce.

-Wood... - wydusiłam z niezadowoleniem.

-Też przyszłaś polatać? - spytał patrząc na mnie pod słońce stłumione chmurami.

Odleciałam dalej nie odpowiadając.
Oliver w przeciwieństwie do mnie był odpowiednio ciepło ubrany. Szalik Gryffindoru i gruba bluza z kapturem. A ja jedynie miałam na sobie lekką bluzę i cieńkie spodnie. Bez czapki, szalika czy choćby rękawiczek.
Po chwili zobaczyłam jak Oliver wchodzi na miotłę i wzlatuje do góry. Byliśmy na podobnej wysokości. Podjął próbę polecenia do mnie jednak na marne ponieważ od razu odleciałam dalej.

Wywrócił oczami i zleciał w dół. Podszedł do kufra z piłkami i wyjął kafel. Ponownie wsiadł na miotłę i z piłką w ręce podleciał niedaleko mnie. Podrzucił kafel do góry. Nie zamierzałam reagować, jednak przynajmniej z przyzwyczajenia rzuciłam się na piłkę. Gdy tylko zaczęła opadać w dół ja czymprędzej zanurkował za nią.

Szybko i z łatwością ją złapałam i gdy wróciłam ku górze zobaczyłam jak Oliver krąży wokół trzech obręczy. Zrozumiałam o co chodzi i rzuciłam kafel wprost w jedną z nich. Wood był blisko obronienia mimo to piłka przeleciała przez obręcz. Zleciał po kafel i złapał go gdy był nad ziemią. Po chwili ponownie rzucił do mnie.

We Know Every Star... Mój Nikt ~Oliver WoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz