.13.

253 7 0
                                    

Tak oto zapalałam już czwartą świecę na wieńcu adwentowym. Leżał on na stoliku przy łóżku Nilki. Ci co wyjechali już na święta i znali ją pod nogami materaca odłożyli już prezenty które odpakuje gdy tylko wyzdrowieje. Siedząc przy biurku w dormitorium pisałam list do mojej siostry. Jest młodsza o sześć lat. Drobna piegowata szatynka z piwnymi oczami, mimo to silna, sprytna i przebiegła. Ze słabością do swojej starszej siostry. Też zawsze była moim słabszym punktem. Szczerze martwiłam się o nią codziennie. Dużo pracy w mugolskim szkole a wracając do domu wcale nie ma lepiej. Mama wyprowadziła się dwa lata temu do swojego nowego męża, z kolei tata na marne stara się być dobrym ojcem gdy co pół roku do domu przychodziła nowa kobieta. A Leticia była zupełnie sama. Gdybym tylko mogła wcisnęła bym ją do kufra i przywiozła do Hogwartu jednak wiem, że nie ma takiej możliwości. Za rok miałaby dopiero być w Hogwarcie. Jak by nie otrzymała listu zabiłabym dropsa i z dumą tkwiła w Azkabanie.

Pamiętaj. Jak będzie jakiś problem to pisz od razu. Jeszcze tylko pół roku. Kocham. Remeny.
P.S.Przekaz tacie najlepsze życzenia ode mnie. <3.

Zapakowałam w kopertę i wyruszyłam z sową do sowiarni. Dormitorium Slytherinu było za nisko. Wszyscy już powyjeżdżali. Żeby nie zwariować w ostateczności będę musiała gadać z Woodem. Może znajdziemy bardziej dobrany język mówiąc o quidditchu. Odpuścimy sobie grę. Ostatnimi czasy było zimno. Korytarze były już puste. Z sową na ramieniu i listem w ręce byłam już coraz bliżej. Tak oto byłam już na wierzy. Para wydobywała się z moich ust za każdym oddechem. Cole już wzniósł się w górę zabierając ciężar z mojego ramienia. Ta sowa była ze mną od pierwszego roku w Hogwarcie. Skrzydła mieszały ze sobą kolory brązu i bieli a charakterystyczne oczy odróżniające się od całej reszty miały kolor jasno zielony. Na chwilę stawiając przy barierce zaczęłam obserwować liście drzew z oddali poruszane przez wiatr.

-Cole chodź. - powiedziałam cicho do sowy czekając aż podleci do mnie.

Posłusznie podleciał siadając na barierce. Po chwili z wyjątkiem listu przywiązałam do nogi sowy niewielkie pudełko. Później podałam list.

-Wiesz gdzie. Lety da Ci coś do jedzenia. I nie wyrywaj jej się jak ostatnio.

Sowa odleciała. Dzielnie zmierzała przed siebie przez wiatr aż nie zniknęła za drzewami. Odetchnęłam z ulgą odwracając się i zmierzając ku oblodzonych schodach. Gedeon nie wyjechał. Jednak zaznajomił się bliżej z Teofilem Traczem przez co na mnie ma już mniej czasu. Będąc już w pokoju podeszłam do łóżka Wans. Nie mogłam nic dla niej zrobić z wyjątkiem wymieniania kwiatków w wazonie lub pościelenia łóżka na jej powrót. Zniczek nie był już taki radosny a jego zawsze żółte niemal złote oczy zdawały się wyblaknąć. Oczywiście, że wiedzieliśmy, iż w końcu do nas wróci jednak mandragory dojrzewają długo. Przynajmniej gdy to na nie specjalnie się czeka.

Większość ślizgonów wyjechała na święta. Szczerze to wiem jedynie, że zostali Ge, Teofil, ja i Nilka z przyczyn zdrowotnych. Nie znałam nikogo z domu węża kto jeszcze by został. Postanowiłam posiedzieć w pokoju wspólnym. Może bym na kogoś natrafiła.

Otwierając książkę usiadłam więc na zimnej i pustej kanapie przed niewielkim kominkiem ogrzewającym pomieszczenie. Podobno święta w szkole są czymś strasznym i okropnym jednak dla mnie już od 3 lat było to zbawieniem. Najczęściej to właśnie wtedy najlepiej poznawałam Hogwart. Mogłam błąkać się po nim bez celu. Wans zawsze wyjeżdżała choć kilka razy została w szkole specjalnie dla mnie. Miał kto na nią czekać.

Gedeon z kolei w głównej mierze zostawał. Wyjechał tylko raz czego żałował. Rodzina niekoniecznie go akceptowała. Gdyby nie okres świąteczny nasza znajomość nie byłaby tak silna. Podczas niej się poznawaliśmy. To pierwszy raz od dawna kiedy czytanie książki strasznie mnie nudziło.

Zamknęłam gwałtownie książkę i wstałam wracając ponownie do pokoju. To pierwszy raz od dłuższego czasu kiedy faktycznie nie wiedziałam absolutnie co ze sobą zrobić... Czułam się dziwnie. Na dworze zaczęło robić się brzydko i nieprzyjemnie. Nad ziemią zaczęły zbierać się chmury. Nie były to jednak jasne chmury z których poprostu padał śnieg. Były ciemno szare. Przysłoniły blask błękitnego nieba i wprowadziły ciemność. Z pewnością zniszczyło mi to samopoczucie. Coś było na rzeczy. Zachciało mi się płakać. W końcu jednak nie dałam sobie użalać się nad sobą i ruszyłam do biblioteki.

Korytarze szkoły przypominały mi nadzieję, i to, jak dzięki tym murom poczułam swoje miejsce na tym świecie. Mogłam zrobić coś dobrego dla tej szkoły. Wyporzyczyłam książkę „Pomieszczenia Hogwartu" z myślą, że może znajdę tam coś interesującego. Nie chciałam się smucić. W końcu zostały dwa dni do świąt...

Wkładając książkę do torby ponownie znalazłam się na korytarzach szkoły. Były strasznie opustoszałe. Przykro patrzyło się na czystą podłogę która nie była ubrudzona od butów i wciąż w ruchu. Miło chodziło się po takich miejscach z drugą osobą. Samemu było to niezwykle przytłaczające.

Po chwili jednak czując coś lepkiego na bucie zatrzymałam się. Spojrzałam na kamienną podłogę i zobaczyłam ślady błota prowadzące wgłąb ciemnego korytarza. Zniesmaczona ale i też znudzona ruszyłam za nimi. Pewnie stawiałam kroki które odbijały się echem po korytarzu. W końcu usłyszałam cichy szloch. Nikogo nie widziałam. Stanęłam na chwilę w miejscu nie chcąc spłoszyć osoby płaczącej.

Jak się okazało to nie poskutkowało. Płacz ucichł momentalnie jakby ktoś gwałtownie zachamował kładąc rękę na ustach. Szukając źródła już wygasłego dźwięku ponownie ruszyłam przed siebie. W końcu ślad błotnistych odcisków butów urwał się tuż przy kamiennym parapecie. Wychyliłam głowę by zobaczyć kto to. Zobaczyłam jedynie czerwony kaptur z dwoma żółtymi paskami przy końcu patrzący przez okno. Czarne nogawki spodni podobnie jak buty były całe w błocie a kaptur mokry od deszczu który zaczáł padać. Cholera... Na bank gryfon... Nie przypominał pierwszoroczniaka. Nie był w żaden sposób niski. Nie wiedziałam więc dlaczego... Cicho i powoli wdrapałem się na parapet. Chłopak jedynie skierował głowę jeszcze dalej ode mnie jakby myślał, że dzięki temu wtopi się w tło.

-Coś się stało? - spytałam w końcu z obojętnością i zarazem zmartwieniem w głosie.

Nie odpowiedział.

-Możesz powiedzieć nie wygadam się... - podeszłam bliżej na czworakach.

Znów nie doczekałam się odpowiedzi.

-Kurde odezwij się! - powiedziałam głośniej.

Znów się przybliżyłam, tym razem gwałtowniej.

-Dobra! - powiedziałam już będąc kilka centymetrów od niego.

Położyłam dłoń na jego kapturze i chwytając mocno materiał szarpnęłam odsłaniając jak się okazało jasno brązowe włosy.

We Know Every Star... Mój Nikt ~Oliver WoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz