Rozdział 23

448 20 0
                                    

Powoli otworzyłam oczy, mrugając kilka razy przed podniesieniem się z łóżka. Z początku byłam trochę zdezorientowana byciem w szpitalu, ale wkrótce wspomnienia wróciły, przynosząc trochę bólu.
Złapałam się za głowę i podniosłam. Zobaczyłam mamę, która natychmiast zerwała się do mnie.
- Wszystko w porządku? Coś cię boli?
- Bywało gorzej. To chyba tylko siniaki.
- Na pewno? Wczoraj nie wyglądałaś najlepiej.
- Tak. Możemy stąd iść?
- Chcą cię mieć na obserwacji na kilka godzin po przebudzeniu. Pójdę ich powiadomić, a ciebie odwiedzi kilka osób.
- Jakich osób?
Nie uzyskałam odpowiedzi, bo moja mama była już za drzwiami, które się za nią zatrzasnęły.
Po chwili otworzyły się, ukazując Robby'ego i Miguela.
- Hej, jak się czujesz? - zaczął mój chłopak.
- Całkiem dobrze. Ale mogło być lepiej.
Robby stał z boku, tylko patrząc, jak Miguel siada przy mnie.
- Moglibyście się wreszcie pogodzić - powiedziałam, kiedy zyskałam odwagi.
Oboje odwrócili się z pytającym wyrazem na twarzy.
- Nie próbujcie udawać, że nie wiecie, o co chodzi. Macie dla siebie tyle nienawiści, że nie obchodzi was, co się dzieje dokoła, póki możecie ze sobą rywalizować.
Wbili spojrzenia w podłogę i wyglądali na zakłopotanych. Nie spodziewałam się innej reakcji, ale musiałam im to uświadomić.
- Spróbujcie spędzić ze sobą trochę czasu, bo już nie potrafię znosić waszych sporów.
- Robby, mógłbyś nas zostawić? - dodałam po chwili.
Kiwnął głową i wyszedł.
- Muszę Ci coś powiedzieć.
Twarz Miguela była jeszcze bardziej zakłopotana niż wcześniej.
- Myślałam, że jestem gotowa, ale jednak nie mam na to siły. Muszę... Muszę z tobą zerwać.
Popatrzyłam mu w oczy, a on zbladł, jakby przerażony, ale po chwili się uśmiechnął.
- Rozumiem.
I również opuścił pokój.

Chwilę później w pokoju pojawiła się Anne i od razu przybiegła mnie przytulić, mówiąc:
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że Ci nie pomogłam, tak strasznie się przez to czułam, a w każdej chwili mogłam podejść - brzmiała, jakby miała się zaraz popłakać.
- Spokojnie, Anne, nic mi nie jest - powiedziałam, oddając uścisk.
- To świetnie! Byli tu już moi bracia?
- Tak...
- Hej, co jest? Co zrobili?
- O to właśnie chodzi, że nic...
- To znaczy?
- Wczoraj tak byli zajęci walką ze sobą, że żaden nie przejął się tym, że sobie nie radzę. Myślałam, że im na mnie zależy.
- I tak jest.
- Chcę, żeby się pogodzili, są w końcu braćmi.
- Też tego chcę.
- Tylko najgorsze jest to, że... Mam wrażenie, że im w tym przeszkadzam. I że powinnam zniknąć z ich życia, żeby się dogadali.
- Nawet o tym nie myśl! Możesz im bardzo pomóc.
- Ale nie potrafię! Dokładam tylko kłopotów.
- Do tej pory świetnie ci szło! To ty sprawiłaś, że Robby zaczął się dogadywać z tatą.
- I przez to Miguel się na nich wkurzył.
- Ale znowu jest szczęśliwy, dzięki tobie.
- Tylko że... Zerwałam z nim dzisiaj.
- Dlaczego?
- Ja nie wiem, czy chcę z nim być. Cały czas chce wrócić do Robby'ego, ale nie ma nawet na to opcji, bo nie chcę zranić Miguela. Ja naprawdę nie wiem co robić.
- Myślę, że powinnaś posłuchać serca. Wiem, jak ci zależy na Robbym.
- To tylko ich skłóci jeszcze bardziej.
- Potrzebują czasu. Kiedyś się dogadają. Nie musisz zawracać sobie tym głowy. To głównie ich sprawa. Nie popychaj ich do czegoś, czego nie chcą.

Wyszłam ze szpitala kilka godzin później, usiadłam na kanapie i puściłam ulubiony serial. Potrzebowałam przerwy od rzeczywistości.
O 1 w nocy stwierdziłam, że muszę się położyć, więc ostatnie raz sprawdziłam telefon. Tam Zobaczyłam wiadomość sprzed 3 godzin.

Robby: Chciałbyś jutro pogadać?

Świetnie, teraz muszę jeszcze jutro wstać.
Odpisałam mu, pytając o której i usnęłam niemal natychmiastowo.

Kiedy wstałam była prawie 12. Potrzebowałam chwili, by zacząć kontaktować i złapałam za telefon, przypominając sobie o spotkaniu z Robbym.

Robby: Może 14?
Camille: Wolałabym troszkę później.
15?
Robby: Mi pasuje.

Rzuciłam się do łazienki i zaczęłam się szykować. Wybrałam jakąś bluzę i parę wygodnych dżinsów, bo nie miałam ochoty się stroić. I tak była już 14.30. Wręcz idealnie, żeby wyjść z domu.
- Hej, co tam? - przywitałam się, widząc Robby'ego przy pawilonie.
- Wszystko w porządku.
- U mnie też. O czym chciałeś pogadać?
- Najpierw chciałbym cię gdzieś zabrać.
Zrobiłam zdziwioną minę.
- No to w drogę - uśmiechnęłam się.
Zabrał mnie do przyjemnie wyglądającej kawiarenki, która znajdowała się tuż przy plaży.
- Ładnie tu - powiedziałam, wybierając stolik.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba.
Wybraliśmy jakieś napoje z menu i dostaliśmy je niemal natychmiast. Dlatego wróciliśmy do rozmowy.
- To może teraz dowiem się, co chciałbyś mi powiedzieć?
- Przepraszam - wymamrotał.
- Hm?
- Przepraszam, że Ci wtedy nie pomogłem. Wiedziałem, że picie na imprezie nie skończy się dobrze. Od kiedy ja w ogóle piję?
- Od kiedy zadajesz się z Tory.
- A... no tak... Nie wiem, jak mogłem pozwolić, by dała mi się tak zmienić.
Widziałam, że żałował tego, co się z nim stało. Ale nie mogłam zgadnąć dlaczego.
- Za każdym razem jestem tak blisko bycia dobrym... I coś się psuje. Zwykle to ja coś psuję. Ile jeszcze razy będę musiał to powtarzać?
- Co, jeśli to ostatni raz? - na naszych twarzach pojawił się nieśmiały uśmiech, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
- Mam nadzieję. Zależy mi na tym.
- Dlaczego?
- Dla kogoś.
Kąciki moich ust powoli opadły, sprawiając, że moja twarz zrobiła się ponura.
- Oby ta osoba była tego warta.
- Jest - powiedział z takim przekonaniem, że stwierdziłam, że muszę mu pomóc, jak tylko potrafię. W końcu najbardziej liczy się jego szczęście.

Help me ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz