30.

7.8K 478 37
                                    

 30. << Will >

- Tam gdzie zwykle? -zapytał, po spisaniu zamówienia. 

- Tak. Tym razem bądź sam, jasne? - odparłem, przydeptując wypalonego już papierosa.

- Załatwione. - Powiedział i rozłączył się bez (zresztą zbędnego) pożegnania. 

Postanowiłem żyć tak, jak przed tym całym gównem z Camillą. Wracamy do normalności. 

Założyłem okulary przeciwsłoneczne i zarzuciłem kaptur czarnej bluzy, kierując się na parking. Wsiadłem do samochodu i sprawdziłem telefon, który co chwilę drżał, a na ekranie wyświetlało się wciąż to samo imię- Ash. I tak jest przez całe trzy dni!

Czy jest ktoś bardziej wkurwiający od niego? Ożywając zbędnej siły, przeciągnąłem palcem po ekranie odbierając i ruszając samochodem z podjazdu. 

- Odpierdol się Ash. - powitałem go warknięciem.

- Will! Dzwonię do Ciebie cały czas, a Ty...  - zaczął, ale już na starcie jego paplaniny po prostu mu przerwałem.

- Mów czego chcesz inaczej się rozłączam, a Ty dajesz mi już spokój.

- Em... ok? Jest ok? - zapytał, a ja westchnąłem sfrustrowany, co najwidoczniej usłyszał, bo po chwili dodał - będziesz dziś na placu? 

- Po co miałbym tam być? - zapytałem głupio.

- Zawsze jak musisz odreagować to albo pijesz, ścigasz się, albo pieprzysz, czego teraz na pewno nie robisz, bo... - zatrzymał się w środku zdania i najwyraźniej nie chciał go skończyć.

- Bo? - zapytałem, ale odpowiedziało mi tylko ciche przekleństwo. Wiedziałem o co mu chodziło. O Camillę jakżeby inaczej. Ostatnio cały czas o niej nawija i o mnie zresztą też. I na prawdę gówno mnie obchodzi to, że on ma rację i to, że ja o tym wiem i przyznaję się przed sobą do tego. Po prostu przyzwyczaiłem się do samotnego życia. Nie mam zamiaru zmieniać go dla kogokolwiek. To moje życie, i moja decyzja. A Camilla nie ma i nie będzie miała w nim żadnego udziału. 

Sięgnąłem po telefon, leżący na desce rozdzielczej i wyłączyłem go, nie czekając na odpowiedź Asha. Docisnąłem mocniej pedał gazu, aby jak najszybciej dojechać na miejsce spotkania z Devem. Załatwił jakąś broń dla mnie i chłopaków.

Wysiadłem z auta głośno trzaskając drzwiami przez wciąż buzujący we mnie nadmiar złości. Na kogo? Na siebie. Swoją słabość. Chłopak czekał już, opierając się o maskę samochodu. Kiedy mnie zauważył wyprostował się i wyciągnął dłoń 

- Will. To co zawsze? - zapytał Deve.

- Pokaż co tam masz. - mruknąłem, ściskając mu rękę.

Chłopak podszedł do bagażnika i otworzył go. Trzy pistolety i dwa nieduże karabiny. Kiedy je oglądałem, Dave kilka razy próbował coś powiedzieć. Nie miałem ochoty mu tego ułatwiać. W końcu westchnął i jakby nie mogąc się już dłużej powstrzymać zapytał:

- O co chodzi z Federem? 

Teraz to ja z kolei westchnąłem i przeżuciem swoje spojrzenie na niego. Był lekko zdenerwowany.

- Nie masz się o co martwić. - powiedziałem i wróciłem do swojej czynności. 

- Jest wkurzony. - wzruszyłem tylko ramionami - jedna ekipa podobno pojechała po Harrisona, a druga już się szykuję, Will. - zamarłem. Wiedziałem, że tak będzie, ale myślałem, że mamy jeszcze trochę czasu. Zresztą, Teof mówił, że inne gangi nam pomogą.

What was onceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz