36. Władza

7.3K 472 108
                                    

Will

Minęła godzina odkąd wyszła. Dokładna godzina, a jej nie ma. Chodziłem po pokoju próbując zebrać myśli. I kiedy postanowiłem do niej zadzwonić, i kiedy miałem już w ręku telefon - on zaczął drżeć, a na ekranie pojawił się nieznany numer. Odebrałem mając ogromną nadzieję, że to ona. Oczekiwałem jej głosu w słuchawce, jak bardzo się pomyliłem? Cholernie bardzo.

Moje ręce trzęsły się, a serce waliło w piersi jak młotem. Dorwał ją. Ten sukinsyn ją dorwał. Uderzyłem pięścią w ścianę, mając nadzieję, że może to podsunie mi jakiś plan. Cokolwiek! Jak mogłem na to pozwolić? Wyszła sama, a ja nawet nie pomyślałem, że ktoś może nas śledzić. 

Feder chce mieć nas wszystkich, zebranych razem. Chce zakończyć to ostatecznie. Nie mamy szans. Taki pojedynek... to nawet nie pojedynek. To rzeź.

Czasami są w życiu sytuacje bez innego wyjścia, bez drogi okrężnej. Czasami trzeba wybrać - tak zwane - mniejsze zło. Ale czy w tej sytuacji można tak powiedzieć? Teraz, kiedy wiem czego chcę, tak na prawdę po raz pierwszy w swoim życiu, nie wiem co mam zrobić.

Chwyciłem w jedną rękę nasze torby, a drugą wybrałem numer Ashtona. Odebrał niemal od razu.

- Will, jedziecie tu?

- Mają Camillę. - wykrztusiłem, a chłopak jęknął i zaklął głośno, przekazując wiadomość chłopakom.- Jadę do Was.

-  Jaki jest plan? - zapytał a ja po raz pierwszy nie znałem odpowiedzi. - Will, czekaj... - w tle dało się słyszeć kilka głosów. - Brad załatwił kolejny gang który się do nas przyłączy. Już tu jadą. Ale to wciąż  za mało...

- Wiem. - doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Nawet jeśli Feder dostanie kulkę w łeb, to i tak wielu z naszych (i tych po naszej stronie) będzie martwych. - chociaż się nas spodziewają musimy mieć jakiś punkt zaskoczenia.

- Rozumiem. Coś wymyślimy. Może ta Anebelle? - myślał na głos. - i Will...  wydostaniemy ją z tego całą i zdrową. - dodał cicho i rozłączył się.

Przełknąłem głośno ślinę, która nie i tak dała ukojenia suchemu gardłu. Wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni i zabrałem torby. 

Siedząc za kółkiem i dociskając pedał gazu do podłogi samochodu, nieustannie myślałem o telefonie od Federa, minionej nocy, naszej kłótni i o tym, czy rzeczywiście jestem odpowiednią dla niej osobą. Czy powinienem dokończyć tą sprawę, wyciągnąć ją i zniknąć raz na zawsze z jej życia? Tylko je komplikuje i sprawiam niepotrzebnie niebezpiecznym. Pewnie sama doszła już do takiego wniosku.

Nie mogę nic na to poradzić, że ta myśl bolała zbyt mocno.

Przez całą drogę próbowałem coś wymyślić. Musiałem powstrzymać się od strasznych myśli zalewających mój umysł i ogarniającej mnie rozpaczy. Ona musi do cholery to przeżyć. Nie daruję sobie tego.

Okropna bezsilność, niemoc i ogromny strach towarzyszyły mi od momentu, kiedy Camilla zamknęła za sobą hotelowe drzwi. Powiedziałem, że ją kocham. Nigdy nikomu, oprócz rodziców (kiedy byłem jeszcze dzieckiem) nie powiedziałem tego. Ale to chyba jest to. Kiedy, nie chciałbym wypuszczać jej z objęć, robić wszystko byleby uśmiech nie schodził z jej twarzy, i to, że wolałbym być teraz na jej miejscu, żeby tylko ona mogła być bezpieczna.

Jechałem non stop przez prawie cały dzień. Nie czułem głodu ani pragnienia, ale zmęczenie brało górę, więc zatrzymałem się po kawę na jakimś totalnym odludziu. Na stacji, na której z pewnością nie było ruchu od wieków, zatankowałem do pełna i kupiłem tak zwaną kawę. Błoto raczej.

What was onceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz