Rozdział 46

259 20 5
                                    

(:





Nie zgasiłem nawet samochodu, a wyskoczyłem z niego i pobiegłem do drzwi. Były otwarte, więc nie musiałem się siłować ze zamkiem. Panowała przerażająca cisza, więc tym bardziej się obawiałem. Zazwyczaj Louis oglądał telewizję. Pobiegłem od razu do góry, patrząc w łazience czy w jego pokoju. Moje serce przyspieszyło, kiedy nigdzie go nie było. Zszedłem szybko do salonu i niemal odetchnąłem z ulgą, widząc go kanapie. Uklęknąłem obok kanapy i dla pewności sprawdziłem puls. Był normlany.

Poczułem pieczenie pod powiekami, a chwilę później musiałem zetrzeć łzy z policzków.

— Hazz?

Podniosłem głowę i spojrzałem na Louisa, który był zaspany. Rozszerzył oczy, widząc moje łzy.

— Co się stało? Coś nie tak? Harry...

— Pisałeś... Pisałeś takie rzeczy, że- Ja myślałem- Dzięki Bogu, nic ci nie jest!

— Chciałem — powiedział cicho po dłuższej chwili. — Chciałem. Zrobiłem sobie krzywdę i ja- Ja nie wiem, co sobie myślałem.

Dopiero po chwili zauważyłem, jak kurczowo trzyma koc na nogach.

— Opatrzyłeś to?

Kiedy zaprzeczył, wstałem i poszedłem po apteczkę. A było naprawdę dobrze i nic poza akcją z jego siostrą, nic się nie działo. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobił. Dlaczego chciał to skończyć. 

Wróciłem do salonu i Louis nie miał już na sobie koca, więc widziałem jego poranione uda. Zacisnąłem usta, aby się nie rozpłakać. I tak mi się to nie udało, bo kiedy kończyłem przemywać rany, łzy leciały mi już ciurkiem po policzkach.

— Przep-

— Nie. Nie musisz przepraszać. Miałeś chwilę słabości. To jest okay. Długo tego nie robiłeś i... I okay. Po prostu zaczniemy od nowa i będzie dobrze. 

Where the stars shine most → larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz