4. No bez jaj!

713 51 1
                                    

Dźwięk budzika wwierca mi się w głowę. Łapię za telefon i w ostatniej chwili powstrzymuje się przed rzuceniem nim o ścianę. Miałam kiepską noc. Nie mogłam zasnąć, mając świadomość, że za ścianą jest on. Jest tam, ale jakby go nie było. Dosłownie. Przez cały wieczór zachowywał się cichutko jak myszka.

Wstaję z zamiarem zaparzenia sobie kawy w największym kubku. Może dzisiaj nawet odpalę ekspres przelewowy i będę ją pić prosto z dzbanka. Rozpatruję tę kwestię całą drogę do kuchni. Ekspres to spadek po rodzicach. Został w mieszkaniu, gdy się wyprowadzali. Sami rzadko z niego korzystali, więc im na nim nie zależało. Ale najlepsze jest to, że nie przekazali mi instrukcji obsługi. Kiedyś sądząc, że nie może to być trudna sprawa, spróbowałam zaparzyć sobie w nim kawę, ale wyszła gorsza niż najsłabsza lura. Potem nigdy więcej go nie włączałam, ale też nie było sensu zaparzać całego dzbanka dla jednej osoby.

Kiedy wchodzę do kuchni, moje oczy się jeszcze dobrze nie otworzyły, ale to, co tam zastaję, sprawia, że szybko się rozbudzam. Na blacie kuchennym leży pudełko od mamy. Sernika brak. Zostały jedynie same okruchy. Pełno okruchów.

- No bez jaj - mamrocze pod nosem. Jestem bliska wybuchu, tylko nie wiem, co bardziej mnie wkurza. To, że dziki lokator pozostawił po sobie syf, czy to, że zjadł cały sernik, który miałam zamiar zjeść do kawy. Przecież w pudełku było pół blachy ciasta jak nie więcej.

- Zatłukę go.

Zatłukę gołymi rękami.

W chwili kiedy przeklinam w myślach nowego domownika, ten zjawia się w kuchni w samych bokserkach. Przeciąga się, a potem drapie się po głowie.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry?! Masz czelność witać się ze mną w ten sposób, po tym, jak zjadłeś cały sernik. Mój sernik! - Unoszę się.

- No przecież chciałaś się nim podzielić.

- Dobrze to ująłeś. Podzielić. PODZIELIĆ! Czy wiesz co, to w ogóle znaczy? To znaczy, że ty jesz kawałek, którym cię częstuję, a nie wcinasz całość.

- Nie mogłem się powstrzymać. - W jego głosie nie słyszę ani krzty wyrzutów sumienia. - I byłem głodny.

No jasne! Ale gdy wczoraj zastukałam do niego z pytaniem, czy dołączy do mnie podczas późnego obiadu, zamiast grzecznie otworzyć i odpowiedzieć, to prawie wyrwał drzwi z zawiasów, a potem wydarł się na mnie. Dosłownie ryknął mi prosto w twarz.

- Mam wrażenie, że wcale nie chcesz mi pomóc. Od początku miałaś gdzieś pomaganie mnie. Bawi cię pastwienie się nade mną?! Najpierw zawiozłaś mnie do przytułku, gdzie z trudem wytrzymałem noc wśród odoru ludzkich ciał niemytych od nie wiadomo kiedy, to jeszcze teraz udostępniasz mi pokój, który wygląda, jakby mieszkał w nim jakiś pomyleniec. Chcesz, żebym zwariował? Postradał zmysły do końca? A teraz jeszcze proponujesz posiłek? Niby z dobroci serca. Ale jestem niemal pewny, że coś do niego dosypiesz, tak żebym długie godziny spędził na tronie w ubikacji.

Po tym przemówieniu znowu trzasnął mi drzwiami przed nosem. Nie widziała go ani nie słyszałam przez resztę wieczoru. Raz czy dwa nawet pomyślałam, że może powinnam sprawdzić, czy u niego wszystko w porządku. Może faktycznie zwariował od nadmiaru kolorów i wzorów w jego pokoju? Może leżał na pojedynczym łóżku, które kiedyś należało do mnie i tępo wpatrywał się w sufit? Zrezygnowałam z tego pomysłu. Oboje potrzebowaliśmy ochłonąć i przyzwyczaić się do nowej sytuacji.

Jestem tak zła, że mam ochotę tupnąć nogą, jak małe rozkapryszone dziecko. Nie robię tego jednak. Sięgam po duży kubek i sypię do niego trzy kopiaste łyżki kawy. Całe moje zdenerwowanie zniknie, gdy zrobię kilka łyków aksamitnego płynu. Bartek wiedział, żeby się do mnie nie odzywać, zanim nie napije się rano kawy. Zazwyczaj parujący kubek czekał na mnie na blacie w kuchni, gdy wstawałam.

"Współlokator mimo woli"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz