Niedziele zaczynam od kawy w samotności. Wyciągam z szafki nie kubek, a gar i zaparzam sobie kawę. Nie mogłam wczoraj zasnąć, dopóki nie usłyszałam, że Cyprian wrócił do domu. Wierciłam się i wierciłam. Chciałam do niego napisać, ale nie mogłam. Nie mogłam przeszkadzać mu podczas jazdy. Zasnęłam chwile po tym, jak miałam pewność, że bezpiecznie dotarł.
Jest wcześnie. Powinnam wylegiwać się w łóżku, spać, śnić. Jest niedziela, nic mnie nie goni, do rodziców wybieram się dopiero koło południa. Leżenie w łóżku sprawiało mi jednak trudność jak nigdy. Zżera mnie ciekawość, jak Cyprianowi udały się odwiedziny. Czy wszystko poszło tak, jak by tego chciał? Nawet nie wiem, po co tam pojechał. Tak bardzo chcę wiedzieć.
Liczyłam, że wyjdzie ze swojego pokoju, że może też nie może spać, ale pewnie był padnięty po podróży. Niech śpi.
Żeby trochę odsunąć od siebie kotłujące się myśli, które dręczą mnie od wczoraj, biorę się za pieczenie ciasta. Nie chcę zastanawiać się, co trapi Cypriana, co u niego słychać, jakie ma problemy, bo i tak niczego się nie dowiem. Muszę pogodzić się z tym, że on jest skryty i nie chce z nikim dzielić się swoim życiem. Nie chce się nim dzielić ze mną. Zresztą, po co miałby się nim dzielić, skoro i tak niedługo się wyprowadzi? Kim ja dla niego jestem? Przypadkową osobą, która wyciągnęła do niego rękę, mimo iż tego nie chciał.
Wyciągam mąkę, jajka, cukier, olej i oranżadę, którą chowam w szafce na dole. Najlepiej wychodzi mi ciasto zebra, więc oranżadę mam zawsze w domu. Sprawdzam, czy mam jeszcze kakao, bez niego nie będzie dwukolorowego ciasta. Wzdycham, gdy widzę, że została resztka. Nie wiem, czemu, ale dobija mnie to do końca. Nagle czuję, jak po policzku spływa mi łza. Ocieram ją, a potem jeszcze raz przeglądam pudełko z proszkiem do pieczenia i przyprawami do ciast. Kakaa nie ma, ale jest budyń czekoladowy, więc postanawiam poeksperymentować. Czuję ulgę i teraz dla odmiany płacze i śmieje się jednocześnie. W tym samym momencie do kuchni wchodzi zaspany współlokator. Przeciąga się i podwija się jego biała podkoszulka, ukazując skrawek skóry brzucha. Szybko odwracam wzrok, ale tych kilka sekund wystarcza, żebym poczuła napięcie między udami. Widziałam już Cypriana bez koszulki i wiem, że kryje pod nią piękne umięśnione ciało z lekkim owłosieniem, które dodaje mu tylko uroku.
Kiedy widzi mnie, pociągającą nosem, pyta, czy wszystko w początku. Nie wiem, jak zareagować. Gdybym wiedziała, że się zjawi, to bym się tak nie rozsypała. Mijam go i zamykam się w łazience. Urywam kawałek papieru i wydmuchuje nos.
- Mika...
Ehhh, czemu wcale nie wkurza mnie, że tak się do mnie zwraca. Tak nazywał mnie tylko Bartek.
- Jesteś?
- Tak, zaraz wyjdę.
Co się ze mną dzieje?
Przepłukuje twarz zimną wodą, a potem wychodzę. Mijam Cypriana, który czujnie mi się przygląda.
- Coś się stało?
- Nie, czemu pytasz?
- Płakałaś.
- Ja? Nie. Wydawało ci się.
- Przecież widziałem. Powiedz, możemy o tym porozmawiać.
Jasne, o moich problemach chce rozmawiać, o swoich nie. Bo i po co?
- Oj to tylko kakao.
- Kakao?!
- No. Zabrakło, a robię ciasto.
- Matko! Ty tak na serio? W ciąży jesteś czy co?
I wtedy wszystko staje się jasne.
- Nie, mam PMS!!!
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
RomansaONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...