Od: marikaa123@mail.pl
Do: nulek_nulek@mail.pl
Temat: Zielona!
Data 19.07.2020 21:06
Zielona! Moja twarz przez większość podróży miała właśnie taki odcień. Dosłownie. Ledwo wczoraj ruszyliśmy, a ja już miałam ochotę zwrócić całe chińskie żarcie, które zjadłyśmy na obiad. Dosłownie czułam smak makaronu z warzywami w przełyku.
Nie wiedziałam, że mam chorobę lokomocyjną. Gdybym wiedziała... ale nie wiedziała i nie było już odwrotu.
Małżeństwo przede mną ubłagało opiekuna (okropnego kutasa swoją drogą), żeby zrobić nieplanowany postój. Pani Magda, bo tak się nazywa kobieta, która walczyła o mnie jak lwica, pożyczyła mi leki zapobiegające chorobie lokomocyjnej. Miała te słabsze i te mocniejsze. Zawsze ma je pod ręką, gdyż jej synek również ma chorobę lokomocyjną. Na kolejnym postoju wykupiłam połowę zaopatrzenia na stacji benzynowej. Do tego zapas gum, miętówek, wody i worków foliowych. Na szczęście nie były mi potrzebne. Zażyłam podwójną dawkę tych mocniejszych leków i odleciałam na dobrych parę godzin. Dzięki za poduszkę. Bez niej miałabym teraz pewnie zdrętwiały kark. Po kolejnej dawce leków przetrwałam jakoś do rana. Zatrzymaliśmy się właśnie na postój i O Matko! Nina! - miałam wrażenie, że obudziłam się w innym świecie.
Byliśmy już we Włoszech i do pierwszego celu podróży dzieliły nas już tylko trzy godziny. Zażyłam kolejną porcję leków, tym razem tych słabszych i całą pozostałą podróż spędziłam z nosem przyklejonym do szyby. Mijaliśmy malownicze miasteczka, wsie. Zachwycało mnie dosłownie wszystko. Domy, roślinność, której nie było u nas, ludzie, nawet znaki drogowe. Czułam się (i dalej czuję), jak dziecko w ogromnym sklepie z zabawkami. Takim jak ten z filmu "Kevin sam w Nowym Jorku". Pamiętasz? Taki piętrowy, kolorowy z mnóstwem zabawek. Raj dla dzieciaka. Więc ja jestem teraz właśnie w takim raju.
Na miejsce dotarliśmy około dziesiątej i od razu ruszyliśmy na zwiedzanie San Marino. Wiesz, że to jedno z najmniejszych państw Europy? Głupie pytanie, każdy to wie.
Pan Albert, nasz opiekun i przewodnik, rzucił kilka podstawowych informacji o historii państwa, oprowadził nas po murach i uliczkach starego miasta, które było zachwycające. Ten klimat, ta czystość, serdeczność ludzi, mimo że stykali się na co dzień z setkami turystów, nie raz opryskliwymi, wybrednymi. Takich jak my, po wielogodzinnej podróży. Mimo bólu w całym ciele (podróż nocą autokarem do najmilszych nie należy - pierwszy i ostatni raz wybrałam ten środek lokomocji, nie tylko przez chorobę lokomocyjną) przyjmowałam z wdzięcznością to, że tu jestem. Chłonę oczami wszystko, co mnie otacza. Pod ręką mam cały czas telefon - dzięki za powerbank. Natrzaskałam już chyba z dwieście fotek.
Po spacerze kolejnym przystankiem była degustacja lokalnych trunków. Albi zabrał nas do sklepu monopolowego, gdzie wszedł, jak do siebie i przywitał się z właścicielem sklepu, który okazał się Polakiem. Częstował nas winem, nalewkami i innymi mocnymi trunkami. Albi wypijał to, za co większość wczasowiczów podziękowała, w tym ja. Wolałam nie pić, żeby nie prowokować dopiero co uspokojonego żołądka. Poza tym za parę godzin czekała nas podróż do hotelu i już martwiłam się o swoje samopoczucie. Albi się załatwił, więc nim udał się na sjestę, ogłosił czas wolny.
Każdy rozszedł się w swoje strony, ale nie przeszkadzało mi to. Pewnie każdy poczuje się pewniej na wieczorku zapoznawczym, który ma się odbyć jutro. Tymczasem jeszcze raz przeszłam się po starym mieście, zjadłam pyszne świeże grzanki w różnych smakach (wolałam nie eksperymentować pierwszego dnia, chociaż goście przy sąsiednim stoliku jedli smacznie wyglądającą pizzę oraz makaron).
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
Roman d'amourONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...