22. Ninek!

500 44 1
                                    

Zbiegam na dół i zaglądam do skrzynki. Są jakieś ulotki i rachunki. Pakuję wszystko do torebki i lecę odebrać Ninę z dworca. Napisała paręnaście minut temu, ale smsa odczytałam, dopiero gdy przyjaciółka zaczęła puszczać mi sygnały jedne za drugim. Przysnęło mi się.

Jest wczesny wieczór, dlatego korki przez centrum miasta się już trochę rozładowały. Na miejscu jestem po parudziesięciu minutach. Szukam wzrokiem po wnętrzu hali dworca, gdzie umówiłam się z przyjaciółką, ale nigdzie jej nie widzę. Dopiero gdy szczupła kobieta obcięta na chłopaka podnosi się z ławek ustawionych na środku, z trudem rozpoznaję w niej Ninę. Moją Ninę. Ninę wariatkę!

Wpadamy sobie w ramiona, a ja jednocześnie wołam:

- Coś ty ze sobą zrobiła?!

- Wiedziałam, że tak zareagujesz - w tonie jej głosu brzmi ostrzeżenie. - Jeżeli ci się nie podoba, to lepiej nic nie mów.

- Niech ci się przyjrzę.

Odrywam się od niej i przyglądam się krótkiej fryzurze zafarbowanej na platynowy blond. Wcześniej Nina miała różne fazy, ale nigdy nie ścięła włosów więcej niż do ramion. Ostatnio, gdy się widzieliśmy, miała włosy prawie do połowy ramion w pięknym miedzianym kolorze.

- Tak jest lepiej przy tych ostatnich upałach i przy mojej pracy.

- Czy ty zrobiłaś sobie też rzęsy?

- Rzęsy, brwi i prawie dałam sobie wstrzyknąć coś w usta.

- Nina, ty nie mówisz poważnie?!

- Za wszystko płaciła moja nowa znajoma.

- Nowa znajoma? Że niby Żona szefa?

- Bingo! Spadamy stąd - mówi i zarzuca sobie plecak na ramię, a potem łapie za walizkę na kółkach. Wyczuwam, że chce uciąć temat, więc pozwalam jej na to. - Padam z nóg. Marzę tylko o kąpieli, górze jedzenia i ewentualnie jakichś procencikach. Masz coś w domu?

- Chyba nie. Może znajdzie się jedna butelka wina, ale co to na nas dwie? No i o ile Esteban nie zjadł, to powinna być chińszczyzna z wczoraj.

- Esteban? Czyli Cyprian, tak? Chyba się wczoraj postarałaś, co? Skorzystałaś z linków, które ci wysłałam?

Nie odpowiadam, licząc, że mi się upiecze. Wychodzimy przed dworzec i kierujemy się w stronę samochodu. Cud, że znalazłam miejsce na tak małym parkingu. Zajęłam miejsce dla odbierających podróżnych, więc jeżeli zaraz nie odjedziemy, dostanę karę.

- Wsiadaj. Tu nie można parkować dłużej niż pięć minut.

- Wyluzuj, nikt tego nie sprawdza.

Ładujemy walizkę do bagażnika. Jest tak ciężka, że od razu pytam, czy przewozi w niej kamienie. Ninek się śmieje i mówi, że te kamienie bardzo mi się spodobają. Ruszamy i pokrótce, jeszcze raz opisuje jej wczorajszy wieczór. Muszę. Nina nie daje mi spokoju. Ale w sumie dobrze. Wszystko byle tylko nie rozmawiać o guzie mamy. Jestem wdzięczna przyjaciółce, że jeszcze o niego nie zapytała. Co jakiś czas sobie o nim przypominam i gdyby nie fakt, że moja najlepsza osoba na świecie jest przy mnie, złapałabym mega doła. A może gorzej, może bym coś rozszarpała, potłukła, zniszczyła. Wciąż próbuję sobie wszystko poukładać w głowie, ale nie jest to takie łatwe, gdy mój umysł bombardują same pytania. Czy jest jeszcze coś, czego rodzice mi i Zośce nie powiedzieli? Czy faktycznie choroba mamy dobrze rokuje? Czy jest śmiertelna, ale rodzice nie chcieli nas martwić tym faktem?

Będę musiała poradzić się wujka Google, choć wiem, że tam lepiej nie zaglądać. Z kilku pytań, mogłoby się namnożyć kilkadziesiąt. Lub nawet kilkaset.

"Współlokator mimo woli"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz