Odhaczam na liście kolejne nazwiska. Zostało mi ostatnie.
- Szczepan Markiewicz?
Odpowiada mi cisza, więc podnoszę głowę.
- Szczepan Markiewicz? - powtarzam, podążając wzrokiem po zgromadzonych.
Wtem słyszę chrząknięcie, a po nim niski głos:
- Tutaj - słyszę, więc zerkam w tamtą stronę i widzę mężczyznę w czapce z daszkiem stojącego niemal tyłem do reszty i grzebiącego w plecaku.
- Świetnie. Są już wszyscy, więc nim wsiądziemy do autokaru, przedstawię wam plan podróży. Rozdajcie, proszę między sobą kopie planu. Zwiedzanie rozpoczynamy w Wenecji. Planowany przyjazd na miejsce jutro między dziesiątą a jedenastą. W pierwszej kolejności zaplanowany jest rejs statkiem... - przedstawiamy szczegółowy plan zwiedzania pierwszego dnia, a następnie wymieniam miejscowości kolejnych dni. Na koniec informuję, że każdy dzień będziemy szczegółowo omawiać dzień wcześniej przy kolacji, bądź rano podczas zbiórki.
Po mojej przemowie nikt nie zgłasza zastrzeżeń, więc wszyscy pakują się do autokaru. Ruszamy zgodnie z planem i również zgodnie z planem docieramy na miejsce. Podróż przebiegła bez żadnych niemiłych niespodzianek, co przyjmuję z ulgą. Może z czasem przestanę się stresować, ale póki, co jest to mój trzeci wyjazd, a ja denerwuje się jak za pierwszym razem.
Rejs statkiem to dla wielu odpoczynek po długiej męczącej podróży autokarem, więc jedynie niewielka grupka siada obok mnie i słucha mojego wykładu na temat Wenecji. Trafiła mi się tym razem grupa prawie samych młodych ludzi. Najstarsi wycieczkowicze to małżeństwo, które ma może czterdzieści parę lat. Grupka pań pod trzydziestkę siedzi osobno, zaraz niedaleko pana w czapce z daszkiem, okularach przeciwsłonecznych i delikatnym zarostem. Gdy zerkam w ich stronę, widzę, że robią do niego maślane oczy. Nie wiem, czy mają powód, gdyż pan Markiewicz kompletnie mnie nie obchodzi, a oprócz tego siedzi do mnie tyłem. Skupiam się na swojej pracy, czyli na tym, co lubię najbardziej.
Po zejściu ze statku udajemy się do Ponte di Rialto, po drodze mijając Pałacu Dożów oraz bazylikę św. Marka. Blisko mnie trzymają się cały czas te same osoby i słuchają mnie z zaciekawieniem. Bardzo mnie to cieszy. Miło dla odmiany móc nieco więcej opowiedzieć o zabytkach. Dwie poprzednie wycieczki to byli w dużej dzieciaki, więc wymyślałam dla nich nieco inne atrakcje.
Tym razem obok siebie mam matkę z nastoletnią córką, młode małżeństwo wraz z dwójką przyjaciół oraz małżeństwo czterdziestolatków. Panie, którym w głowie amory trzymają się na tyłach, a tuż za nimi pan Szczepan, który złapał chyba wspólny język z jedną z damulek.
Przed ruszeniem w drogę do hotelu ogłaszam czas wolny, ale nie dłużej niż pół godziny. Wszyscy są jednak tak wykończeni, że zbytnio się nie oddalają. Wstępują do pobliskiej restauracji, sklepu czy siadają na pobliskim placyku tak jak ja. Wyciągam z plecaka butelkę wody oraz jedną z bułek z kruszonką, które upiekła dla mnie mama. Coraz bardziej zaskakuje mnie swoimi wypiekami. Cieszę się, że odkryła w sobie nową pasję. Sama śmieje się, że nie przypuszczała, że na stare lata się przebranżowi. Chyba wybiła sobie z głowy powrót do zawodu pielęgniarki.
Zajadając się bułką, zerkam w stronę stoiska z pamiątkami w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym kupić mamie. Obiecałam sobie, że kupie jej jakąś formę do pieczenia lub włoskie specjały, które będzie mogła wykorzystać do pieczenia. Mój wzrok zatrzymuje się na mężczyźnie w czapce. Pan Szczepan patrzy w moją stronę, lecz bardziej to czuję, niż wiem na pewno. Na nosie w dalszym ciągu ma okulary, więc być może zerka na ową damę, która siedzi na trawie tuż za mną z resztą koleżanek. Dziwny jest ten facet. Ma na sobie obszerną koszulę, choć jest okropnie gorąco, no i do tej pory nie widziałam go ani bez okularów, ani bez czapki.
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
RomantikONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...