28. Powroty bywają trudne.

487 42 1
                                    

Na tarnowski dworzec autobusowy dojeżdżamy przed dziewiątą rano. Jestem wykończona, gdyż tym razem podróż nie minęła mi w objęciach morfeusza, jak poprzednim razem. Żałowałam, że nie zażywałam leków na lokomocję, ale stwierdziłam, że skoro jednak nie mam choroby lokomocyjnej, to po co się truć? Domyślam się, że złe samopoczucie podczas podróży do Włoch zawdzięczałam chińszczyźnie, która musiała nie być świeża, stresowi, bo przecież tyle ostatnio zwaliło mi się na głowę, a także temu, że przecież pierwszy raz podróżowałam autokarem.

No nic, na szczęście mam to już za sobą.

W domu odpocznę. W moim nowym domu, w którym pewnie przez kilka dni będę czuła się obco i nieswojo. Ale gdy tylko się urządzę, będzie dobrze. Cały czas sobie to powtarzam, ale nie pomaga. Wolałabym wrócić do mieszkania, w którym się wychowałam, w którym zostawiłam masę wspomnień. Drugi głos próbuje dojść do głosu. Kłóci się z tym rozsądniejszym. A może ten drugi jest rozsądniejszy?

Spodziewam się zastać mieszkanie pełne nierozpakowanych kartonów i worków. Przez całą drogę myślałam tylko o tym, pewnie dlatego nie mogłam zmrużyć oka. Nie uśmiechają mi się dni pełne roboty. Ale czas wrócić do rzeczywistości. Ogarnę mieszkanie najszybciej, jak się da, porozmawiam z rodzicami, no i zacznę szukać nowej pracy.

Żegnam się z Wiolą, Bogusią i Marzenką. Nie chcą mnie tak łatwo wypuścić z rąk. Są mi bardzo wdzięczne za pełnienie funkcji przewodnika. Wczoraj po raz kolejny nie odstępowały mnie na krok. Tak samo Kuba, Magda z rodziną i pani Zofia. Natomiast jej wnuczka, Julka trzymała się Adriana, a ten wolał team rodziców i Albiego. Tak samo nowożeńcy. Im zresztą było wszystko jedno. Głównie zajmowali się sobą. Widać, że wzięli ślub z miłości. Są w siebie ślepo zapatrzeni. Ach tylko pozazdrościć. Sama straciłam nadzieję na takie uczucie.

Wycieczkę do Włoch dostali w prezencie ślubnym. Pojechali, choć przyznali, że gdyby mieli sami wybierać, to wybraliby wczasy w kurorcie i wszystkie dni przeleżeliby na plaży.

Na szczęście udało mi się ostatnie dwie godziny w Wenecji spędzić w samotności. Najpierw znalazłam miejsce, żeby coś przekąsić przed podróżą. Przekonałam się już bardzo dobrze, że Włosi gotują pyszne dania, zawsze ze świeżych produktów. Po zjedzeniu pizzy przespacerować się kawałek wzdłuż kanału. Gdybym miała czas, to wsiadłabym do pierwszej lepszej gondoli, ale niestety nie miałam. Musiałam się zadowolić krótkim rejsem statkiem, który odbyliśmy przed południem. Znowu napstrykałam zdjęć. Aż pamięć w telefonie zaczęła alarmować o braku pamięci. Dobrze, że Kuba miał ze sobą aparat. Wywołam co ładniejsze zdjęcia i zrobię z nich kolaż na ścianę. Wiem nawet, gdzie go powieszę.

Kuba właśnie pyta, czy może potrzebuje podwózki. Dziękuję mu za propozycję i odmawiam. Mieszkam teraz przecież rzut beretem. Nina miała zostawić mi klucze pod doniczką kwiatka, który stoi na parapecie na klatce schodowej. Gdy jechaliśmy już autokarem od dobrej godziny, napisała do mnie.

Ninek: Sorka, że się nie odzywałam. W środę wieczorem musieliśmy wracać do Krakowa, bo z samego rana w czwartek mieliśmy zająć się pilnym zleceniem. Dopiero teraz znalazłam chwilkę. Klucz do mieszkania jest pod doniczką z paprotką, tej na półpiętrze. Odezwij się po powrocie. Buźka.

Po około piętnastu minutach stoję przed zielonymi drzwiami. Dziwne. Wnętrze urządzone zostało w błękitno niebieskich odcieniach, więc zielone drzwi w ogóle do niego nie pasują. Może Paweł uznał, że są w dobrym stanie, więc po co wymieniać? Wkładam klucz do zamka, przekręcam i wchodzę do przedpokoju tak, jakbym wchodziła do niego pierwszy raz. Moja niepewność spowodowana jest tym, co zastanę w środku. Póki, co nie jest tak źle. Przedpokoju jest czysty. Na wieszaku wisi moja jeansowa katana i cienka parka. Na półce pod wieszakami ustawione są moje buty. Zostawiam walizkę i wychylam głowę zza ściany, która oddziela drzwi wejściowe od reszty mieszkania, tworząc mały przedpokój.

"Współlokator mimo woli"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz