Untitled Part 40

2.7K 116 6
                                    

Rozdziała 30


Następnego dnia obudziłam się sama. Nikt mnie nie budził, nie naruszał mojej prywatności, nie wchodził w moją intymność. Otaczała mnie upiorna cisza. Była ona niczym nie zmącona. Żyłam tu odseparowana, od wszystkiego. Czasami rozumiałam jak czuł się rozbitek, samotnie zamkniętym na wyspie, bez możliwości ucieczki. U mnie wyjście było jedno, ale strzeżone nieustannie przez Marco. Przed oczami miałam ciągle postać Harrego, jego piękna twarz. Po koszmarze miałam miłe sny z Harrym. Jego turkusowe oczy nawiedzały mnie nawet w nocy, przyciągały, wabiły. Otrząsnęłam się z tego, nie powinnam o nim myśleć, marzyć.

On nie jest dla mnie dobry.

Powoduję tylko ból serca, ciągłą niepewność, ogranicza i po kawałku okrada mnie z mojej tożsamości. Przywiązuje mnie do siebie, tak że oddychanie bez niego to walka ponad siły. Nie wiem jak to robi, ale potrafi wejść po skórę i się zakorzenić. Jest jak chwast, nic go nie powstrzyma rozrasta się mimo, że próbowałam go wyrwać, odrasta w ciąż i wciąż. Robi to wszędzie, gdzie tylko się pojawi, pozostawia kobiety zainfekowane swoją trucizną, ale jakie jest przeciwko niemu –Antidotum.


Gdybym znała odpowiedz na to, nie marzyłabym o jego dłoniach, sunących po moich udach, jego głodnych i wymagających ustach, którymi pożerał namiętnie moje ciało i dawał mi morze orgazmów. Chciałam być znowu w jego ramionach, czuć się piękną i pożądaną.


Podniosłam się z łóżka i rozciągnęłam ramiona, zegar wskazywał godzinę 10.00. Więc dlaczego Panna Evans mnie nie budziła. A tak, dziś jest piątek, nie ma treningu. Moje mięśnie już przyzwyczaiły się do pracy, rozciągnęły, zaakceptowałam tą formę ćwiczeń. To ciągłe oddychanie, wdech i wydech jakoś mnie relaksował, gdy już pokonałam moje opory, nawet mnie cieszył ruch. Tydzień się kończył w szybkim tępię, a ja nie wiedziałam jak to wszystko poukładać.

Czy mam się przyzwyczaić, do tego że będę tu całkiem sama? Czy czekać i żyć w napięciu kiedy do mnie wróci? Zaczynałam tracić ostrość widzenia, stałam się wyluzowana i wolna. Trudno mi znowu będzie nakierować się na właściwe tory.


Nic, wstałam i przygotowałam się na dzień w moim wydaniu, czyli kąpiel, ubiór, makijaż. Zjechałam na dół i zjadłam późne śniadanie. Zabrałam Marco do szpitala. Później na miasto, do parku gdzie zrobiłam sobie piknik z różnych przysmaków, chipsy, orzeszki, czekolada i truskawki, butelka coca-coli oraz książka. Powietrze było rześkie, wiał cieplutki wietrzyk, a w cieniu drzewa, było niezwykle przyjemnie. Oparłam poduszkę o pień i zatraciłam się w lekturze. Tak się w nią zagłębiłam, że skończyłam powieść fantasy. Tak, będzie to kolejny miły dzień, niczym nie zakłócony. Czułam się prawię wtopiona w krajobraz, gdy czytałam nie zwracałam na nic uwagi, żyłam życiem bohaterów, a szczególnie Eleny. Tak miło mi minął czas do godziny 19.00. Szybko pozbierałam wszystko do plażowej torby i ruszyłam do mieszkania. Zapragnęłam żebym wrócić do własnego domu. No bo jeśli Harrego nadal nie było, po co miałam tam bez niego mieszkać. A zapomniałam. Dla ciągłej kontroli, i obawiałam się, że nigdy nie wypuści już jej z rąk. Tak naprawdę żyłam w pięknym więzieniu. Sunąc windą w górę, zawsze miałam atak lekkiej paniki. Nigdy nie lubiłam wind, mają coś w sobie co napawa mnie lękiem. Może to, że są zamkniętą puszką, ale najgorsze jest to, że poruszającą się na linach i zawsze może się coś stać, zerwać, zatrzymać, utknąć. Mam za każdym razem milion scenariuszy co może pójść źle. Z ulgą wysiadam i przekraczam jej próg. To mocno we mnie uderza w Holu panuje dziwna atmosfera. Czuję to po postawie Marco. On prowadzi mnie pod drzwi i nie wchodzi jak zawsze, żegna się i każe mi wejść do środka. O co chodzi? Nie wiem?

Antidotum - # 1 ZniewolonaWhere stories live. Discover now