Rozdział 6

882 102 61
                                    

Płynnym ruchem rzucił na pakę dostawczaka ostatnią kratę pełną weselnych bukietów, wetkniętych w piankę florystyczną, a właściciel kwiaciarni spojrzał na niego z uśmiechem.

— Są piękne, Yoongi — stwierdził, przeczesując wykrzywionymi przez lata fizycznej pracy palcami siwiejące włosy na czubku głowy. Zakola miał już wyraźnie zarysowane, ale nie wyglądał, jakby specjalnie się tym przejmował. Czasem nawet lśniły żywym blaskiem, wysmarowane dumnie pomadą. — Jak zwykle, dobra robota.

— To wszystko te wstążki, panie Yang — mruknął, wskazując na bukiecik na samym wierzchu. Doklejona do niego kokardka skrzyła się małymi koralikami imitującymi nieco zbyt regularne perły. — Robią całą robotę za mnie.

— Tak... Ale jesteś pewien, że twoi podopieczni chcą je sklejać za darmo? — zapytał Yoongiego Yang, robiąc nieco skruszoną minę. — Ich pomoc jest niezastąpiona, ale nie chcę, żeby czuli się wykorzystywani...

— Absolutnie! Kochają nasze niedziele przy robieniu ozdóbek. Dostają za nie punkty za sprawowanie — uspokoił go cichym głosem, po czym machnął dodatkowo ręką, by już w pełni dać mężczyźnie do zrozumienia, iż nie miał się czym przejmować.

Prawdę mówiąc, przekonanie Namjoona, że klejenie kokardek, łączenie ze sobą sztucznych elementów do wiązanek i przyszywanie do nich ozdóbek, będzie miało jakąkolwiek wartość resocjalizacyjną, zajęło Yoongiemu wieki. Jednak z czasem, kiedy podopieczni ośrodka przestali już kręcić nosem i wdrożyli się w cały proces, to i Joon z aprobatą przyglądał się ich staraniom.

Tak właściwie to nastolatkowie nie bawili się w pomocników florysty za darmo. Gdyby nie mieli porządnej zachęty, to chętniej gapiliby się w obdrapane ściany we własnych pokojach, niż babrali w kleju oraz koralikach. Min wiedział to aż za dobrze, więc co tydzień, w zamian za pomoc, przynosił im słodycze czy coś, na co akurat mieli ochotę. W tym tygodniu była to pizza, więc musiał zahaczyć przed pracą o knajpę, by odebrać z niej trzy, może cztery zawalone mięsem placki.

— Dobry z ciebie chłopak. Powinieneś zająć się sobą i dać spokój temu zadupiu. — Yang poklepał Yoongiego po ramieniu, podchodząc do szoferki dostawczaka. — Mógłbyś zahaczyć się w jakimś seulskim ośrodku na pełny etat, zarabiałbyś więcej. Masz podejście i doświadczenie, którego, zapewniam cię, nie ma nikt inny... Rzekłbym nawet, że jesteś towarem unikatowym na swoim rynku pracy.

— Wolę zostać tutaj — odparł, ocierając dłonie o beżowy fartuch roboczy, który miał na sobie. — Zresztą, dobrze mi tak, jak jest.

— Jesteś pewien? Zdecydowanie lepiej wyglądałbyś na tle wielkiego miasta — stwierdził mężczyzna, a Yoongi zaśmiał się pod nosem, wiedząc, że ten nawiązuje do jego wyglądu.

Nawet lokalni mieszkańcy, którzy tak dobrze go znali, nie umieli się powstrzymać i patrzyli na niego spode łba. Mężczyźnie daleko było jednak do zwracania większej uwagi na ludzkie spojrzenia czy ich wydźwięk. Był zbyt zajęty sobą, pracą i swoim kotem, o którym wiedziała tylko garstka jego znajomych.

Zresztą, Yoongi odnosił wrażenie, że sam miał ze swoim czarnym kocurem niewiele wspólnego, pomimo tego, że był jego właścicielem. Widywał go niezbyt często, napełniał tylko miskę co rano, a wieczorem płukał ją, gdy zostawała pusta. Pan Skarpeta kochał bowiem wychodzić przez uchylone okno na całe dnie i wracać wieczorami.

— Z miastem mi nie do twarzy. Zapewne wcale bym się nie odnalazł — wyjaśnił po chwili ciszy, zakładając zagubiony kosmyk włosów za ucho.

— Jak długo jeszcze będziesz trzymał się tego, co było? — Yang przystanął przy szoferce auta, opierając plecy o zamknięte drzwi od strony kierowcy.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz