Rozdział 11

727 102 60
                                    

Biegł.

Pierwszy raz w życiu biegł tak szybko, że gumka na jego włosach co chwila próbowała zsunąć się ze związanego luźno kucyka. Wariacki pęd pod wzniesienie, które wtedy wydawało się być pod kątem większym, niż zazwyczaj, prawie kompletnie pozbawił go panowania nad kurczącymi się z mozołem płucami.

Był piątek, dochodziła siódma rano. Yoongi miał zacząć przygotowywać się do wyjścia do pracy w kwiaciarni, ale telefon od ewidentnie wzburzonego Namjoona kompletnie rozkalibrował jego plan dnia. To, co usłyszał od przyjaciela, nie dało mu innego wyboru niż zrzucić florystyczne obowiązki na niezadowolonego szefa i wsiąść w autobus do Igok, na jego szczęście akurat podjeżdżający na przystanek w centrum miasteczka.

Yoongi ominął samochód o seulskich numerach rejestracyjnych, zaparkowany pod bramą prowadzącą do ośrodka. Drżącą dłonią odblokował furtkę za pomocą chipa przy kluczach, a w kierunku samego budynku placówki pędził przez podwórze, niczym wystrzelona precyzyjnie strzała. Nawet szuranie jego zmęczonych stóp przypominało świst cięciwy.

Czerwony na twarzy i obolały w każdym możliwym mięśniu pchnął ciężkie wejściowe drzwi, a gwar dochodzący z piętra wpadł do jego uszu już u podstawy klatki schodowej. Minął stróżówkę, a siedzący w niej ochroniarz poznał go i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Zauważywszy jednak, że wychowawca nawet nie zarejestrował jego obecności, poddał się i wrócił do rozwiązywania krzyżówki.

— Co to za hałasy? Czemu już nie śpicie? — Yoongi wspiął się po schodach i zaskarbił sobie chwilową uwagę podopiecznych, którzy stłoczyli się na korytarzu sypialnej kondygnacji. Sam zatrzymał się przy nich wpół kroku, gdy zauważył, jak Kim Hyoungjin wychodzi ze swojego pokoju, ciągnąc za sobą wytartą walizkę w szkocką kratę na skrzypiących kółkach. — Zaraz, przepraszam...! Ruszcie się, chłopaki! — krzyknął, lawirując wśród tłumu nastolatków.

— Pan Min! — odkrzyknął Hyoungjin, widząc wychowawcę z połowy korytarza, gdy ten dał radę w końcu przecisnąć się na sam przód grupki wychowanków.

Yoongi zrobił dosyć ciężką do rozszyfrowania minę, widząc, że wyglądający jeszcze wątlej niż zwykle nastolatek miał łzy w oczach oraz sińce pod dolnymi powiekami, zdradzające niewyspanie.

Hyounggie puścił wyciągniętą zbyt wysoko rączkę walizki i podbiegł do wychowawcy, stojącego na metr przed małym tłumem. Przytulił się do niego najmocniej, jak tylko potrafił, co zaskoczyło Yoongiego. Był kompletnie nieprzyzwyczajony do takich gestów ze strony któregokolwiek ze swoich wychowanków, a już w szczególności nie tego konkretnego, który właśnie przykleił się jego do torsu tak, jakby miał pozostać przy nim już na stałe.

— Co się dzieje, ha? — zapytał chłopaka, głaszcząc go po poczochranych włosach. Hyoungjin musiał dopiero zerwać się z łóżka, skoro nie zdążył nawet ich uczesać.

Kuratorka miała niewzruszoną minę, gdy nagle wyłoniła się z izolatko-sypialni wraz z próbującym kłócić się z nią, gestykulującym energicznie rękoma Joonem. Ubrana w potworkowatą garsonkę w pepitkę, sprawiała wrażenie nie tylko staroświeckiej, ale i upartej jak osioł. Powtarzała Kimowi w kółko, że dowie się wszystkiego w swoim czasie, a ona sama naprawdę nic nie może powiedzieć. Zabiera dziecko, ma odgórny nakaz i wytyczne. Koniec i kropka.

— Zabierają mnie — wydukał Hyoungjin, przyciskając policzek do klatki piersiowej Yoongiego. — Ja nie chcę stąd nigdzie jechać. — To powiedziawszy, wtulił się w wychowawcę jeszcze mocniej i zadrżał na całym ciele, gdy usłyszał zbliżające się, stukoczące o podłogę szpilki przysadzistej kobiety. — Ja nie chcę iść do p...prawdziwego więzienia. J...Ja nic nie...nie zrobiłem — wychlipał, czkając co chwila.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz