Rozdział 7

870 104 31
                                    

Szkła w okularach Yoongiego zaparowały, gdy powoli wypuścił gorące powietrze spomiędzy wilgotnych od ciągłego oblizywania warg. Włosy upiął dla wygody, ale zrobił to w takim pośpiechu, że pojedyncze kosmyki rozsypały się dookoła całej jego pogrążonej w zadumie twarzy. Podrygiwały w rytm regularnych kiwnięć głową, które mężczyzna wykonywał mechanicznie, najprawdopodobniej by jeszcze bardziej wytężyć umysł.

— Co mi to da? — zapytał finalnie Gguka, nasuwając na czubek głowy okulary. Ich szkła, jak na złość, pokrywała coraz to mleczniejsza warstwa pary.

Jego prawe ramię napięło się przy uniesieniu ręki, a wyryte na skórze, tradycyjne wzory w przeróżnych kolorach poruszyły się płynnie wraz ze smukłymi, perfekcyjnie odznaczającymi się mięśniami rąk. Kojarzyły się Jeonggukowi z rysunkiem człowieka witruwiańskiego Leonarda da Vinci. Nie za duże, nie za małe; idealne i przyjemne dla oka. Jeon zastanawiał się, czy Yoongi chodził na siłownię, czy może po prostu już tak miał.

— Chyba nie nadążam — powiedział, niezbyt skupiony na tym, czym aktualnie się zajmowali.

Jeon skarcił się w myślach za odchodzenie od tematu, nawet jeśli robił to tylko we własnej głowie.

— Nie zrozum mnie źle, absolutnie nie chcę zabrzmieć teraz jak gbur. Jestem po prostu zbyt głupi, by połączyć kropki. Co ma mi dać kilka kopert na jakichś szczyli z Seulu przy próbie uniewinnienia Hyounggiego? — Yoongi naciągnął skórę policzków ku podbródkowi, by uzewnętrznić w jakikolwiek sposób budującą się w nim frustrację.

— Wszyscy są z jego gimnazjum — odrzekł Jeongguk, rezygnując z niepotrzebnych dywagacji i wracając na właściwy tor myślowy.

Mięśnie Min Yoongiego nie były czymś, czym powinien się przejmować.

To obrzydliwe.

— I?

— Co zobaczyłeś w tych teczkach? Nie dałem ci ich po to, żebyś bezmyślnie przeleciał po nich wzrokiem. Zdobycie tego wszystkiego kosztowało mnie nazbyt wiele nerwów — mruknął, bardziej sam do siebie, ale szybko poczuł, że jego komentarz był co najmniej niepotrzebny.

— No... — zaczął Yoongi, najwyraźniej niewzruszony nietaktem towarzysza. W mącącym myśli pośpiechu wrócił do przekopywania stert papierów, które jeszcze chwilę temu, wbrew założeniom Gguka, uważnie czytał. — Pobicie, Kim Byoungchul, sprawę odroczono, a finalnie zakończono ugodą pomiędzy dwoma stronami — wyczytał na głos. — Napaść na tle seksualnym, Oh Minho, sprawę również zakończono ugodą. Dotkliwy atak metalową rurką, Kwon Kiseok... Sprawę zamknięto z powodu braku dowodów.

— Nic ci nie świta? — Jeongguk starał się jakoś nakierować go w kierunku konkretnych wniosków. — Hyoungjin nie ma żadnej tego typu kartoteki, a przejrzałem wszystko, co mogłem przejrzeć. Przed wyrokiem nigdy nie odnotowano u niego żadnych odchyleń od normy. To grzeczny chłopak z osiągnięciami. Tak, jak mówiliście z Namjoonem. Wszystko się zgadza. Aniołek, który jakimś dziwnym trafem trafił w piekielne czeluści.

— No okej, ale oni...

— Hyoungjin jest zbyt słaby, by nosić stos talerzy, czasami i plecak jest dla niego za ciężki. Sam to mówił — kontynuował Jeongguk, walcząc ze zmęczeniem.

Wyczerpująca rozmowa, kopanie przez akta z paradoksalnie zaangażowanym w nielegalne wykradanie dokumentów prokuratorem Kim Seokjinem, awantury ostatnich dni, jak i kilka dobrych godzin spędzonych za kółkiem w wahadłowej podróży między stolicą a Pyeongchangiem, wymęczyły go do cna.

— Jeongguk, jestem prawniczym prymitywem — westchnął Yoongi. — Albo naumyślnie próbujesz mnie teraz upokorzyć, albo uważasz, że znam się na tym wszystkim. Jeżeli to drugie, to jesteś w błędzie. Po prostu powiedz mi, do czego pijesz.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz