Rozdział 20

443 55 17
                                    

Droga przypominała czarny ekran starego, śnieżącego telewizora. Śnieżyca rozpętała się na dobre, ale mimo długich świateł SUV-a rozświetlających jezdnię, Jeongguk i tak wytężał wzrok, przerażony do szpiku kości. Naprawdę chciało mu się spać i kilkukrotnie miał wrażenie, że wcale nie podąża drogą do Pyeongchangu, tylko dawno nieświadomie zjechał gdzieś na pobliskie pole i przecina zmarzniętą ziemię.

Z tej też przyczyny prędkościomierz na desce rozdzielczej nie przekraczał czterdziestu kilometrów na godzinę. Prawnik wolał, prawie że dosłownie, dmuchać na zimne.

Wycieraczki powolnymi ruchami odgarniały ogromne płatki śniegu z przedniej szyby, wydając przy tym dźwięki, które z jednej strony działały Ggukowi na nerwy, a z drugiej pomagały mu utrzymać się w stanie jako takiej przytomności. Zanotował sobie w głowie, że w następnym sezonie będzie musiał je wymienić.

Płyta Fleetwood Mac już dawno przestała grać, także jechał w zupełnej ciszy, zbyt skupiony na względnie bezpiecznej jeździe, by nawet włączyć radio. Dobijała trzecia w nocy.

Minęło jeszcze dziesięć minut i już miał zjeżdżać na pobocze, by po raz wtóry zlokalizować się na mapie w smartfonie, ale samochód wtoczył się na znajomy most, a w oddali mignęły mu liche światła starych latarni. Skręcił gwałtownie w lewo, zjeżdżając z mostu, a gdy auto wjechało w łunę pierwszej latarni przy malutkiej, lokalnej stacji benzynowej, przełączył światła na krótkie.

Minął znajomy sklep spożywczy, po czym błądził po wąskich uliczkach, zostawiając w tyle niewielkie, domykające się bary z kurczakiem i tanim piwem oraz pozamykane salony fryzjerskie oraz kosmetyczne. Raz wjechał nawet w uliczkę zbyt wąską dla jego Range Rovera, także musiał wykręcać, prawie przejeżdżając przy tym jakiegoś bezdomnego kota.

W końcu jednak udało mu się dotrzeć tam, gdzie dom z wielkim, trójkątnym oknem na poddaszu rzucał się w oczy. Zaparkował obok wiaty na kosze na śmieci, chociaż nie tak precyzyjnie, jak zrobił to ostatnim razem. Wyłączył silnik, nie chcąc irytować ludzi mieszkających dookoła, przez co śnieg zaczął zasypywać szybę, niespychany już na boki przez wycieraczki.

Jeongguk zaciągnął hamulec ręczny i zacisnął dłonie na kierownicy. Wziął kilka głębokich oddechów i wysiadł z samochodu, upewniając się, że w kieszeni płaszcza ma swój telefon. Zamknął cicho drzwi, po czym oparł się plecami o auto, wsuwając dłonie w rękawy. Śnieg sypał się z nieba w zastraszającym tempie, a temperatura była tak niska, że aż czuł mrowienie piętach. Uliczna lampa pod blaszanym kloszem rzucała na niewielkie osiedle pomarańczowy blask, a śnieżne drobinki przecinały się przez niego tylko po to, by zaraz znowu zniknąć w ciemności.

Gguk pamiętał, że Yoongi mówił coś o sypialni na piętrze swojego domu. Spojrzał więc w kierunku spiczastego okna, ale nie paliło się tam światło. Prawnik szybko skarcił się jednak w myślach – przecież był środek nocy. Oczywiście, że światło było zgaszone. Przełknął ślinę, ignorując cichy głosik w głowie, który odradzał mu tego, co właśnie zamierzał zrobić.

Nie idź tam. Nikt cię tam nie chce. To, co Yoongi zrobił twojemu ojcu to kompletnie nie twój biznes.

Odepchnął się dłońmi o zimnego jak lód auta, wkraczając w pomarańczową, rozlewającą się po chodniku plamę światła. Śnieg sypał mu w oczy.

Może nawet nie ma go w domu?

Otworzył furtkę, a ta przepchnęła kupkę śniegu, która zebrała się na wyłożonej betonową kostką ścieżce prowadzącej na ganek. Gguk był tak zmęczony, że potknął się o własne stopy, ale udało mu się odzyskać równowagę.

Pomocy.

Ostatnie kilka kroków przetruchtał, momentalnie znajdując się na szczycie ganku, tuż pod drzwiami.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz