Rozdział 21

360 50 17
                                    

Napięte skórki soczystych persymon skrzyły się we wczesnojesiennym słońcu, a Jeongguk przebierał w nich w milczeniu. Chwytał każdy owoc w dłoń, oglądał go uważnie, po czym małym nożykiem o żółtej, plastikowej rączce wycinał szerokie szypułki, zwieńczone czterema brudnozielonymi liśćmi. Odszypułkowane, przejrzałe persymony przecinał na ćwiartki i niedbale wrzucał do sporego garnka, przez co po dłoniach spływał mu lśniący, gęsty sok. Robił to już nieprzerwanie od godziny, a u podstawy palca wskazującego pojawił mu się bolesny odcisk.

— Długo jeszcze? — Jego mama wyjrzała do ogródka, a on uśmiechnął się, zerkając na prawie pusty już koszyk.

Nie mógł się doczekać, aż obmyje ręce pod kranem na zewnątrz, po czym wyjdzie na długi spacer, jak najdalej od domu. Może się z kimś spotka.

— Zostało tylko kilka — mruknął. — Mogę zrobić sobie krótką przerwę? — zapytał, ale kobieta pokręciła głową.

— Musisz skończyć, zanim ojciec wróci z pola. Wiesz, że miał ochotę na herbatę z sokiem. Zresztą, nie robi się przerw. Jak zacząłeś jedno zajęcie, to doprowadź je do końca. Im szybciej, tym lepiej.

— Ale możesz zrobić mu syrop do herbaty z tego, co już pokroiłem...

— Masz pokroić wszystkie, bez dyskusji — skwitowała, ponownie znikając we wnętrzu domu, czym wyraźnie dała mu znać, że nie ma ochoty na dalsze dyskusje.

Z uchylonego okna przy kuchni wypływał aromat smażonej cebulki oraz wywaru na wołową zupę guksu, którego akurat doglądała. Kiedy przygotowywała kolację, Ggukowi przypadło samotne przebrnięcie przez kilogramy owoców, które ze swojego sadu przyniosła im sąsiadka. Nienawidził szypułkować i kroić persymon, chociaż rodzice zmuszali go do tego rok w rok, praktycznie, od kiedy pamiętał. Potem matka robiła z nich suszone przekąski, słodki sok do herbaty oraz konfiturę.

— Jeszcze tylko trzy — mruknął sam do siebie, sięgając po kolejny owoc z dna wiklinowego kosza.

Był nieprzyjemnie miękki i poobijany, także ostrze noża wbiło się w niego jak w masło. Konsystencja pomarańczowej papki pod świeżo wyciętą szypułką przyprawiła Jeongguka o dreszcze. Szybko wyrzucił ją do drewnianego pojemnika na odpadki, które potem miały pójść do kompostownika.

Gdy przekroił skwaszoną persymonę na pół, ta dosłownie rozlazła się pod jego palcami.

— Ohyda — mruknął i już chciał wyrzucić cały owoc tam, gdzie szypułki, ale ktoś zawołał:

— Poczekaj!

Jeongguk podniósł wzrok akurat w chwili, gdy szczupły chłopak przerzucał swoje ciało przez płot; tak zwinnie wymanewrował nogami ponad drucianą siatką, że mogłoby się wydawać, iż potrafił latać. Na plecy miał zarzuconą wypchaną po brzegi, sportową torbę, ale pomimo to miękko wylądował na podwórzu, nie tracąc przy tym równowagi. Uśmiechnął się, a jego oczy w kształcie migdałów zmrużyły się mimowolnie, pchnięte pełnością policzków, gdy otrzepał łydki ze wzburzonego piachu.

— Yoongi — szepnął Gguk, a ten pomachał mu.

Chwilę później znalazł się tuż obok, rzucając torbę na trawnik.

— Znowu to robisz — mruknął, siadając obok chłopaka na betonowym schodku przy tylnich drzwiach do domu rodziny Jeonów. — Przesuń się — dodał, zaczepnie uderzając swoim biodrem o jego.

Jeongguk spłonął rumieńcem, po czym zrobił to, o co poprosił go starszy.

— Znowu robię co? — zapytał, czując dziwne ukłucie w okolicach mostka.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz