Rozdział 31

365 48 12
                                    

W czwartek, na dzień przed Sylwestrem, Seokjin zdołał przeprowadzić dogłębne rozmowy z dwoma byłymi podopiecznymi ośrodka. Z pozostałą trójką miał spotkać się już po Nowym Roku, potem planował przeznaczyć czas na rozmowy z pracownikami przybytku. Wiedział, że wysłuchanie ofiar jako pierwszych było imperatywne, by zbudować sobie dobry fundament do poprowadzenia sprawy dalej w jak najefektywniejszy sposób.

W przeciwieństwie do Park Soo, obaj mężczyźni, których przesłuchiwał, chcieli rozmawiać w obecności psychologa, co Seokjin sam im zaproponował. Dodatkowo, z uwagi na delikatność sytuacji nie poprosił też nikogo o asystę przy przesłuchaniach, a już w szczególności nie Jeongguka. Sam fakt, że prawnik pomógł mu z dokumentacją, był wystarczającym naciągnięciem jego dobroci i ustalonych z góry zasad ich współpracy.

Dla wygody Seokjin posłużył się więc dyktafonem, czego potem niesamowicie żałował. Krzyki, płacze i mrożące krew w żyłach wyznania, które musiał odtwarzać przy wieczornym spisywaniu transkryptu, były jedną z najgorszych rzeczy, jakich doświadczył w całym swoim życiu. Wprawdzie mógł poprosić kogoś innego o wykonanie tej żmudnej roboty, ale nie chciał pod żadnym pozorem nadszarpnąć zaufania, którym obdarzyła go garstka skrzywdzonych, oszukanych mężczyzn. Z pokaźnej listy, którą udało mu się dostać od czekającego na swoje własne przesłuchanie ojca Choi, mówić zgodziła się tylko niewielka cząstka, a Soekjin nie mógł ich zawieść.

Nie płakał podczas rozmów tak, jak miało to miejsce w przypadku Soo. To, że dał ponieść się wtedy emocjom, było wielkim błędem. Przygotowany na to, co mógłby usłyszeć, kolejne przesłuchania, przynajmniej w czasie rzeczywistym, zniósł całkiem dobrze. Żałował jedynie, że ścisnął oba spotkania jednego dnia, zamiast rozłożyć je jeszcze na piątek. Obciążenie emocjonalne odreagował po pracy, gdy nocą targały nim koszmary. Widział nastolatków zmuszanych do brania leków, przypiętych do starych krzeseł, bitych po twarzach, płaczących nocami w zmoczone łóżka. W końcu sam skurczył się i przeistoczył w takiego chłopca, a okropne mary senne o szorstkich łapskach, ściskające go w przypominającym śmierć paraliżu, odpuściły dopiero w chwili, w której Hisashi obudził go. Prawie do samego rana tulił go do siebie, gdy ten płakał jak małe dziecko.

— Gapisz się — szepnął Jeongguk, zerkając na niego spode łba.

Seokjin potrząsnął głową. W sylwestrowy piątek, zupełnie już przytłoczony, wyrwał się z prokuratury, nieco z własnej inicjatywy, a nieco zmuszony do tego przez swojego partnera. Hisashi stwierdził bowiem, że porzucenie na chociaż jeden dzień sztywnego, służbowego środowiska dobrze mu zrobi. Zaproponował Jinowi, by ostatni dzień roboczy tamtego roku spędził na luzie, w jego kancelarii, zamiast pod krawatem w prokuraturze.

Prokurator nie był zbyt dobry w odmawianiu czegokolwiek mężczyźnie, którego ubóstwiał, toteż potulnie siedział od rana tam, gdzie mu kazano. Konkretniej rzecz biorąc, usadził się na wypchanej grochem pufie w gabinecie, w którym zwykle urzędował Gguk, bo gdy próbował zająć podobną w tym Hisashiego, ten kategorycznie zabronił mu sobie przeszkadzać. Jin nie był tym pocieszony, ale zdawał sobie sprawę, że gdyby przyszło co do czego, zapewne zawisłby partnerowi na szyi i przeszkadzał mu w pracy.

Tak czy siak, korzystając z okazji na nieco swobody, ubrał się tamtego dnia w stary, wyciągnięty w dres i czarną koszulkę, która miała na sobie kilka niespranych plam po czerwonym winie. Był do siebie zupełnie niepodobny, a już szczególnie kiedy grzebał paznokciem w zębach, co Gguk przyuważył ukradkiem, gdy podniósł głowę znad prawniczej paplaniny, która już robiła mu dziury w głowie. Jin nie wydawał się szczególnie zapracowany – trzymał na kolanach laptopa, ale nie był w stanie skupić się do tego stopnia, że ten zdążył przejść w stan uśpienia.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz