Łomotanie gdzieś we wnętrzu jego czaszki zaczęło się zaraz po tym, jak zdał sobie sprawę, że przez własne gapiostwo wjechał do stolicy od złej strony. Już w Gwangju pomyliły mu się zjazdy na drogach szybkiego ruchu, toteż zamiast wjechać na Gangnam przez południową część Seulu i znaleźć się w domu dziesięć razy szybciej, właśnie mijał pomnik króla Sejonga oraz Ambasadę Amerykańską, kierując się na ruchliwe Myeongdong.
Był po stronie rzeki przeciwnej swojemu miejscu zamieszkania, toteż czekała go jeszcze dosyć długa wycieczka. Co chwila zatrzymywał się na światłach, a zjeżdżając w dół stromej Alei Samil już w ogóle nie używał pedału gazu – po prostu popuszczał hamulec, gdy akurat zwolniło się trochę przestrzeni. Toczył się tuż za miejskim autobusem, niemalże rytmicznie zerkając w kierunku rozciągających się w oddali drapaczy chmur. Za sobą zostawiał Park Namsan i Seoul Tower, przez co z jakiegoś powodu po karku spływał mu pot. Zdawało mu się, że, utkwiony w maleńkim z perspektywy tarasu widokowego wieży SUV-ie, wciąż był niesamowicie widoczny; że każdy turysta obserwujący panoramę miasta plotkował o jego życiu.
— Szlag by to trafił — mruknął, gdy skręcał w prawo, prowadzony przez nawigację w komputerze pokładowym Range Rovera, która usilnie próbowała ominąć korki.
Szło jej na tyle kiepsko, że znowu mijał tę samą ambasadę, tylko z kompletnie innej strony.
Droga do domu ciągnęła mu się więc jak roztopiona smoła rozlana po rozgrzanym w letnim słońcu asfalcie. Jeongguk odnosił nawet wrażenie, że koła jego auta są nią oblepione i spowalniają jego podróż. Co więcej, ludzie z Seoul Tower na pewno nadal się na niego gapili. Czuł ich spojrzenia wwiercające się w lepki od potu kark. Były ich setki. Nie starczało skóry. Przestać wpatrywać się w niego musieli dopiero wtedy, gdy zaparkował na swoim miejscu w podziemnym parkingu kompleksu mieszkaniowego.
Zostawił samochód z zaciągniętym hamulcem ręcznym, który zaskrzypiał z pretensją, gdy pociągnął za niego gwałtownie.
— Chociaż ty się przymknij — wydukał.
Czuł się tak, jakby był kompletnie pijany.
Wjechał windą do recepcji i zerknął do swojej skrzynki na listy. Znalazł w niej jakieś reklamówki okolicznych knajpek i rachunek za wodę, który zabrał ze sobą do tego samego dźwigu, którego jeszcze nikt nie zdążył wezwać. Wcisnął kopertę i kolorowe ulotki do kieszeni płaszcza. Dopiero w połowie drogi na swoje piętro zorientował się, że zostawił w samochodzie torbę. Stwierdził, że wróci po nią później. Najpierw chciał chociaż umyć twarz.
Korytarz na docelowym piętrze pachniał detergentem, toteż przeciął go z niesmakiem wypisanym na twarzy, drżącą dłonią wciskając klucz w zamek. Wszedł do mieszkania, a gdy tylko uchylił drzwi wejściowe, usłyszał, że jego salon zanosił się czyimś płaczem. Szybko wsunął się do przedpokoju i zatrzasnął skrzydło, na oślep przekręcając zamek wewnątrz. Niepewnie zmierzył w głąb korytarza prowadzącego do głównej części jego lokum, lecz tracił jednak coraz to więcej odwagi z każdym kolejnym krokiem. Gdy wkroczył go salonu, zauważył, że na jego kanapie siedziało dwóch mężczyzn, z których jeden trząsł się, wtulony w drugiego.
— Wróci. Może pojechał gdzieś na zakupy, hm? — powiedział ten bez smarków pod nosem.
— Dobrze wiesz, że on nie m...może prowadzić samochodu, Kyuchul. A nie ma g...go na jego miejscu parkingowym — odparł jakby z wyrzutem zapłakany. — Mówiłem, żeby pojechać d...do niego wczoraj. M...Miałem złe przeczucia... Teraz może być g...gdziekolwiek.
Jeongguk przełknął ślinę. Gula w jego gardle zrobiła się jednak przez to o wiele większa, chociaż liczył na to, że może zmaleje.
— Jeżeli nie wróci do jutra rana, to zadzwonimy na policję. Dobrze?
CZYTASZ
PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]
FanfictionJeon Jeongguk, zmuszony przez swoich ortodoksyjnie wierzących rodziców, przechodzi przez terapię konwersyjną jeszcze jako nastolatek. Uczy się postrzegać siebie samego i innych mężczyzn z obrzydzeniem, a w życiu kieruje się chłodną kalkulacją oraz w...