Rozdział 2

997 120 45
                                    

Małe elektrody przytwierdzone do jego prawego nadgarstka oraz kostki na skórzanych, przetartych paskach zabrzęczały, a on odchylił głowę do tyłu, doznając bólu przeszywającego go od stóp do głów. Czuł, jak żyły i ścięgna na szyi wychodzą mu na wierzch. Miał wrażenie, że przypisany mu od początku turnusu terapeuta, miał tamtego dnia wyjątkowo zły humor i naumyślnie podkręcił moc elektrowstrząsów, które i bez tego bezlitośnie doprowadzały go do istnej agonii.

Skończył dopiero siedemnaście lat. Pomimo typowego dla nastolatków, dosyć wysokiego mniemania o sobie, wtedy, siedząc na tym przeklętym krześle, dosadnie zdał sobie sprawę, że był jeszcze tylko gówniarzem. Mało wiedział i jedynym, czego chciał, to pozostać sobą na własnych, niekwestionowanych zasadach. Nie rozumiał, dlaczego spotkało go to wszystko, co przechodził od dnia, w którym ojciec zostawił go w osnutym stęchłą tajemnicą lesie, z małą walizką oraz pełnym rozczarowania, ostatnim spojrzeniem w oczy. Jeongguk co każdą, potwornie wyczerpującą i absolutnie nieludzką sesję terapeutyczną, zadręczał się myślami krążącymi wokół pytania, dlaczego jego rodzice oddali go w łapska ludzi, którzy chcieli go krzywdzić.

Z czasem pytania te przeistoczyły się w rozmyślania, czy w ogóle wiedział cokolwiek o krzywdzie. Ośrodek obrócił bowiem cały tok rozumowania nastolatka o sto osiemdziesiąt stopni, a niosący jakąkolwiek nadzieję wiatr przestał dmuchać w jego poszarpane żagle. Nie pozostała po nim nawet licha bryza.

— Szybciej — warknął mężczyzna za małym, zdezelowanym panelem, pokazując mu kolejne zdjęcie na wypukłym ekranie telewizora, brzęczącego i przebłyskującego bielą ze starości. — Nie chcesz chyba być obrzydliwy, prawda? Po to tu jesteśmy, Ggukie.

Po prawie dwóch miesiącach takich tortur, już nawet migające, słabej jakości zdjęcie samej twarzy względnie przystojnego mężczyzny sprawiało, że przerażony chłopak automatycznie naciskał przycisk na specjalnym pilocie w lewej dłoni i przełączał je na kolejne. Klikał i klikał, aż na ekranie nie pojawiała się losowa, heteroseksualna para bądź sama kobieta, której musiał przyglądać się z udawaną aprobatą, by nie zaliczyć kolejnej dawki cierpienia.

Dziewczyna, na którą trafił teraz, była definitywnie zachodniej urody. Miała krótkie, proste blond włosy okalające jej twarz schludnie, tylko uwydatniając ciepły uśmiech o śnieżnobiałych zębach. Była ubrana w zwiewną sukienkę na cienkich ramiączkach, subtelnie kontrastujących z jej mleczną skórą. Nieprzypadkowo dobrany ubiór miał chyba dodać jej, do i tak konwencjonalnej, atrakcyjności. W jej włosy wpleciony był również wianek z polnych kwiatów, głównie chabrów, o kojącym, niebieskim kolorze.

Gguk rozpromienił się sztucznie na widok dziewczyny, chcąc zadowolić terapeutę. Zmuszał się do myślenia, że ta konkretna fotografia podobała mu się bardziej, niż oglądanie z bliska pełnej, miękkiej w dotyku twarzy jego Yoongiego, a już szczególnie zaraz po tym, jak wzajemnie oddawali się rozkoszy wspólnego pocałunku.

Za każdym razem, gdy Jeongguk znienacka obdarzał Yoongiego buziakami, ten uśmiechał się szeroko, odpędzając tym samym każde zmartwienie swojego młodszego chłopaka, niczym słońce płoszące swoim blaskiem ciemne chmury zaraz po deszczu. Jeon, nieco zuchwale, wmawiał sobie wtedy, że całe szczęście tego świata należało tylko do niego – spoczywało w jego drżących, bladych dłoniach, jakby robiąc mu przy tym niesamowitą łaskę, ale jednocześnie dokonując szczodrego wyboru, by to właśnie on doświadczył najwspanialszych z błogosławieństw.

Gguk zapomniał na moment o swoim przykrym położeniu i rozmarzył się, a zdjęcie na ekranie już nie malowało się w jego umyśle jako fotografia uroczej blondynki. Na jej miejscu pojawił się Yoongi w chabrowym wianku, w oczach Jeongguka szalenie piękny i zdecydowanie stworzony do tego, bo pławić się w pastelowych kolorach polnych kwiatów.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz